Ostatnimi czasy waga stanęła, niemiłosiernie mnie denerwując. Wszystko za sprawą jajeczkowania i zmiany w trybie dnia, bo wróciłam na uczelnię. Skończyły się posiłki o dokładnie dobranych porach, mój organizm musiał zmierzyć się też z nagłym wzrostem aktywności (jeśli można to tak nazwać). Codziennie rano przemierzam bowiem około 2,5 km pieszo - najpierw niecały kilometr na dworzec PKP w swojej miejscowości, później około 1,5km w mieście, ponieważ uznałam za stratę czasu czekanie na autobus na uczelnię i postanowiłam chodzić pieszo parę przystanków. Do tego oczywiście powrót z dworca PKP do domu i przemierzanie dystansów między uczelnianymi budynkami i wyjścia terenowe, których mamy dość sporo...
Na szczęście waga ruszyła i właśnie dziś osiągnęłam wymarzoną 6 z przodu! 69,5 kg to wciąż 9,5kg pracy przede mną, ale 14,5kg za mną, więc... jestem z siebie dumna! :) Cieszę się ogromnie i już nie mogę się doczekać dalszych efektów! :) Cały czas mam wrażenie, że już zaraz, za chwilkę osiągnę efekt końcowy! :)
Kiteru
11 października 2014, 12:54A ja ci zazdroszczę, ach jak bardzo chciałabym ujrzeć 6 z przodu. Kiedyś kolega mi powiedział, że dla niego i wielu innych jego kolegów kobieta może być przy kości, ale jeżeli ma mniej niż 170cm i jednocześnie waży więcej niż 70kg to jest już gruba i odpada.
Agatkak92
11 października 2014, 13:12Dość dziwna logika :D Jestem ze 2 cm wyższa od mamy - ona waży 65, ja 69,5, a ciuchy noszę dość mniejsze ;) Wszystko zależy od budowy :D
carmelek...
11 października 2014, 11:43Super efekt! Brawo! :)