Konto na vitalii mam od jakiegoś czasu, ale dopiero teraz postanowiłam coś z tym robić. Całe życie byłam gruba (nie będę owijać w bawełnę - gruba, otyła). Wiem, że mówienie "całe życie" przy wieku 22 lata to niby nic, ale okresy bycia dzieckiem/nastolatką/młodym dorosłym to u mnie właśnie bycie grubą i przez to przebiegły one dla mnie diametralnie inaczej niż dla rówieśników (a przynajmniej tak mi się wydaje). Nigdy nie umiałam się ogarnąć, chociaż próbowałam na wiele sposobów - czytałam książki, pisałam pamiętniki, robiłam różnorakie ćwiczenia na psychikę, oglądałam filmy i subskrybowałam couch'ów na youtubie. Nic nie skutkowało, bo nigdy nie umiałam siebie pokochać czy choćby nawet zaakceptować. Podobnie było z próbami zrzucenia wagi - ćwiczenia, wizyta w sanatorium, tabletki, diety - nic.
Przez ostatnie osiem miesięcy byłam w związku z młodszym o kilka lat chłopakiem. Zgodził się na wszystko nawet mimo mojej wagi, ja miałam nad sobą pracować i miało być super. Było naprawdę cudownie przez pierwsze kilka miesięcy, potem mnie zaczął zżerać stres związany ze studiami i domem więc często się kłóciliśmy, zaś on coraz częściej się denerwował na wszystko i coraz więcej mu przeszkadzało. Temat mojej wagi wypływał na wierzch co jakiś czas i mimo że chodziłam na Aqua Aerobik i starałam się ogarniać swoją dietę to miałam od niego coraz mniej wsparcia w tym temacie. W ten poniedziałek zakończył związek definitywnie po rozmowie związanej z moją wagą (że cierpi, bo nie jestem dla niego atrakcyjna, no ale przecież może pocierpieć aż schudnę), mówiąc, że nic do mnie nie czuje i od dawna się nie układało. To był jego pierwszy związek i nie mam do niego żalu (aż tak), bo sam do końca nie wiedział co to znaczy, a za rozstanie można winić i mnie i jego po równo. Mimo że mówię tutaj tyle o wadze to nie ona była głównym powodem końca związku, bo pomimo mnóstwa wspólnych zainteresowań czy poglądów wciąż coś nie do końca pasowało, coś zgrzytało, a jemu po jakimś czasie kłótni nie chciało już się o ten związek walczyć. Sama nie wiem czy to dobrze, że wyszło jak wyszło, bo nadal go kocham, ale mówi się trudno i idzie się dalej.
Wiem, że to pewnie głównie mój brak akceptacji dla samej siebie i nieumiejętność schudnięcia wpłynęły na to, że teraz jestem sama i znów czuję się źle. Przez to rzeczy stałam się strasznym, niemiłym, nieprzyjemnym człowiekiem z wieczną depresją. Dlatego chciałabym w końcu coś z tym zrobić, żeby znów nie stracić kogoś, kto dla mnie wiele znaczy. I żebym w końcu pokochała samą siebie i żyła życiem jakiego zawsze pragnęłam.
PrzesuwaczPixeli
10 lipca 2015, 21:12Patrząc na pasek wagi to większość Ciebie ubędzie! Dziwnie mieć potem świadomość, że się jest połową siebie :P
acidpanda
13 lipca 2015, 21:34Najpierw trzeba zejść, potem będzie czas na świadomość tego, że już w połowie się nie jest. :P Ciało to tylko pojemnik, reszta zawsze jest w całości.
PrzesuwaczPixeli
13 lipca 2015, 21:38Eee no, lepiej sobie zachować w słoiku czy coś na pamiątkę ^^ Ciekawe jakie to będzie dla Ciebie uczucie :P
gruba.mamadu
3 lipca 2015, 10:12kochana czytając Twój wpis mam odczucia jakbym czytała własny pamietnik. Pamiętaj o jednym, odchudzasz się dla samej siebie i uwierz mi ze znajdziesz kogoś kto będzie Ciebie akceptowal taką jaka jesteś bez względu na kilogramy czy będzie ich mniej czy wiecej. bieżący się w garść spinamy pośladki i walczymy o siebie o lepszą siebie!!! powodzenia
acidpanda
5 lipca 2015, 18:09Dzięki! Najwyższa pora zawalczyć o siebie, a nie o innych. :)
gruba.mamadu
5 lipca 2015, 19:22brawo!! tak trzymać!!!
Shellena
2 lipca 2015, 18:07Będę mocno trzymać kciuki za schudnięcie, zaakceptowanie siebie, odzyskanie radości i nową miłość :)
acidpanda
2 lipca 2015, 22:09Dzięki. Miłości póki co mi wystarczy, nie będę szukać żadnej poza tą do siebie samej, bo chyba od niej powinnam była zacząć. :P