Taki piękny dzień. Waga okołopaskowa. Sprzątanie po ich wyjeździe na PolEko. Klienci. Poczta. Wieczorem piękna wycieczka rowerowa. W ciemności pojechałam na pas podejścia i startu na Okęcie. Za Cargo, w ciemności nadlatują warczące olbrzymy i nad głową opuszczają się na ziemię. Odlot zupełny. Na Wirażowej zaś olbrzymy startują, wieczorny szczyt odlotów. Nic to, że zmarzłam, jest tak cudnie, że aż się nie chce odjeżdżać.
Zdjęć masę zrobiłam, kolory, blaski i migotania.
Przez wieczorne ulice, przez rozmigotane światła samochodów i neonów niosła mnie radość istnienia. W uszach słuchawki telefonu, nastawione na radio. Muzyka. Co która stacja nadaje reklamy albo zaczyna ględzić, to tylko naciskam guziczek nad biustem i już słucham następnej.
Jechałam właśnie ścieżką koło Łazienek. Spiker zaczął gadać, wiec już ręką sięgałam, ale on zaczął przypominać fragmenty wywiadu z Newsweeka sprzed 3 lat. Słuchałam. Potem przeczytał maila słuchaczki, która opisywała, że śmiała się w tramwaju czytając ... i że się ludzie gapili ...
Pamięć mi zatoczyła koło
Ile mogłam mieć wtedy lat? Dwanaście? Trzynaście?
Namiętnie czytałam. Pochłaniałam książki. Wieczorami jedynym miejscem, gdzie mogłam czytać, była łazienka. W jednym pokoju rodzice, w drugim pokoju chora siostra. Zamykałam drzwi, dolny otwór w drzwiach utykałam szmatą, żeby blask nie padał, na okienko wieszałam ręcznik, również dla osłony przed światłem. Siedziałam na opuszczonej drewnianej desce klozetowej, z podciągniętymi kolanami, oparta wygodnie o szeroką rurę do górnopłuka i zanurzałam się w świat, jaki dla mnie budowały litery, wyrazy, zdania . ..
"Nazajutrz rano obudził mnie dźwięk dzwonka. Wyrwana ze snu, półprzytomna, spojrzałam na zegarek. Było w pół do szóstej. Szlag mnie trafił. (... ) Ziewając okropnie, otworzyłam.
Za drzwiami stał obcy człowiek wyglądający dość gburowato.
- Czy są kury? - spytał niegrzecznym tonem.
Szaleństwo zakotłowało się we mnie. Co za bydlę jakieś, budzi mnie o wpół do szóstej rano, żeby pytać o kury!!!
- Nie - warknęłam, usiłując zamknąć drzwi. Facet je przytrzymał.
- A co? - spytał niecierpliwie.
- Krokodyle - odparłam bez namysłu, bliska uduszenia go gołymi rękami.
Antypatyczny gbur jakby się zawahał.
- Angorskie? - spytał nieufnie.
Tego było dla mnie doprawdy za wiele. O wpół do szóstej rano angorskie krokodyle!!!
- Angorskie - przyświadczyłam z furią. - Wyją do księżyca.
- Marchew jedzą?
- Nie, nie jedzą. Trą na tarce! O co, do diabła panu chodzi?"
Parskałam już przy krokodylach. Gdy krokodyle zawyły, chichotałam. Ale gdy przed oczami zobaczyłam angorskie krokodyle trące na tarce marchew ....
Wyciem, śmiechem i dyszeniem, bo mi od śmiechu tchu brakło, obudziłam cała rodziną. Nikt mnie nie mógł uspokoić. Próbowałam wyjaśniać, co mnie tak okropnie rozśmieszyło, próbowałam czytać fragmenty. Ale kury, angory, krokodyle i marchew wychodziły mi z ust w postaci pienia, parskania śliną. Obsmarkałam się i nie mogłam się przestać śmiać.
Awantura na 40 fajerek!
W końcu tata zabrał mi książkę. Zostałam sama w łazience. Nie wiem, po jakim czasie udało mi się spokojnie wyjść z łazienki. Bo pamięć wciąż żywa i wciąż widziałam te krokodyle . . i marchew .. startą.
Na stole w kuchni leżała książka. Oczywiście, że zaczęłam czytać dalej. Potem była paczka dla kacyka. I myszka wysoko na biodrze, skutkiem czego trzeba było stać się impotentem. I zamiatanie plaży gałęzią.
Od tej nocy byłam we władaniu Jej słów.
Zaraziłam rodzinę wołoduchem, używali tego moi rodzice, używają dzieci. Zady i walety. Ział i grzębił. Góra kadłuba. Takoż proszę won. To wasza mać. To wariatka, takie nigdy nie są dorosłe. Mały Łysy w Kapeluszu. Kał-basa i mocz tenora. Rżąca triumfalnie Florencja. Łowienie ryb w stawie, wędką z wychodka. Wampirzyce, tfu! Wąbierzyce .. .
Albo trawersowanie Atlantyku. Albo szydełkiem z lochu zamku nad Loarą. Albo uciekający po szynach garbaty, garb gubiący.
Ile mogłam mieć lat? Trzydzieści pięć? Jakieś kameralne spotkanie w piwiarni. Z 8 osób. Gadałam jak najęta. Dobiła do nas Julita Jaske, wtedy redaktorka w wydawnictwie książkowym, z jakąś starszą panią. Gdy ją przedstawiła, zapomniałam języka w gębie, inni przejęli konwersację. Oczy podobno miałam wielkości talerzyków deserowych. Pod koniec poprosiłam drżącym głosem o autograf na tekturowej podstawce od Pilznera. Dostałam. Mam do dzisiaj. Mimo 3 przeprowadzek.
Ile mogłam mieć lat? Nie pamiętam. Początkowe miesiące moje depresji. 2004 rok, może 2005. Pamięć nie działa dobrze, jeżeli chodzi o te lata. Na forum Wyborczej zorganizowała się grupa wielbicieli twórczości. Pamiętam dyskusje, jak Ją nazywać. Mistrz to facet, mistrzyni brzmi pretensjonalnie. Guru to facet. A czy jest guru rodzaju żeńskiego? Nie ma? No to już teraz jest! Tak powstała Gurua.
Załapałam się jeszcze na spotkanie założycielskie Towarzystwa. Plac Trzech Krzyży, knajpa Szpilka? Szpulka? Szparka?.. Czerwone markizy koło byłej redakcji Szpilek. Wór prezentów, a każdy jest gadżetem z którejś książki. Wszyscy obowiązkowo w czerwonych ubraniach. Bo miało być Towarzystwo Wszystko Czerwone, ale została Towarzystwo Wszystko Chmielewskie.
Pamiętam jej nogi w srebrzystych szpilkach.
Pamięć zatoczyła koło. Do końca. A spiker w radiu powiedział, że dzisiaj w Warszawie w wieku osiemdziesięciu jeden lat zmarła Joanna Chmielewska.
Wieczór stracił blask. Szarość. Wyciągałam z bankomatu 20 zł, siąkając nosem. Rozmawiałam przez telefon z siostrą, właśnie tygodni temu kilka zaraziła swoje średnie dziecko naszą Guruą. Żałowałam, że nie mam telefonu do vitaliowej Zoyki, przecież obie byłyśmy admiratorkami Guruy. Tfu!!! Jesteśmy!!!
Teraz siedzę przy kompie i piję Guruy zdrowie. Bo po drugiej stronie tęczy na pewno jest zdrowa i sprawna. Może sama wyłapywać ślimaki z trawnika. Może z Alicją iść po nocy do duńskiego automatu po papierosy. Może jest tam Diabeł, we wczesnej postaci . Może . . .
Była ze mną przez prawie 40 lat mojego życia.
Już mi jej brakuje.
DoWhateverYouWant
7 października 2013, 23:28Szkoda szkoda....
zoykaa
7 października 2013, 22:56Diabel,Lilka,Alicja...Teresa,Mamcia i wszystki okropne baby po kadzieli...rycze i nawiet moj Damian anglogadany dzis przytulal...ech..powiedzial,ze teraz pisac musze ja..a ja do lona tule emaila od Guruy..a dorwalas te Efektowna zbrodnie...Jeju Jolek nie wierze....swinskim truchtem odbiegla do Szwajcarii...
wiosna1956
7 października 2013, 22:54i znowu dziś ryczę ..........
wiosna1956
7 października 2013, 22:54i znowu dziś ryczę ..........
otulona
7 października 2013, 22:52I mnie.....półki na Chmielewską nie muszę już powiększać:-( Rozwaliły mnie ostatnie Twoje 3 zdania! To moje ulubione, duńskie i diabelskie strony......Och, jak szkoda...Jeryna....