Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
151 kilometrów . . . a miało być tylko trochę. . .


Maciupeńkie wczesne śniadanie. Ach, jak ja nie cierpię wczesnych śniadań !!! Mdli mnie od posiłku wkładanego na siłę do ust.

10:20. Przejazd rowerowego klubu Gianta spod Koszyka Narodowego do Wawra na festyn wawrowy i ZDMu. (ja to niebieskie spodenki i różowiasta bluzeczka na ramiączkach)









Kumple skorzystali chyba ze wszystkich atrakcji, fotel bezwładnościowy, obracany samochód, sprawdzanie czasu reakcji w widzeniu obwodowym. Tu właśnie dwóch z nich wisi do góry nogami.

Potem był pokaz ratunkowej straży pożarnej, z normalnego samochodu zrobili kabriolet.

Okropnie silne są te narzędzia do uwalniania zakleszczonych ofiar wypadków samochodowych.

Potem fotki na pamiątkę i zaraz każde samo w swoją stronę. Ja mam ponad 70 km do firmy, 2 kilo towaru tam na mnie czeka. Kumple się ze mnie śmieją, że jestem asekurantka, że droga moja cały czas będzie biegła w odległości około 10 km od kolei terespolskiej.No to co że asekurantka. Za to plany skrystalizowały mi się nagle WIELKIE !!

Niech się śmieją. Mam wygodny plecak. Jest boskie słońce i cudny upał. Nic, tylko kręcić. Na wyjeździe z Warszawy mam 17 km na liczniku.

28 km. Głodna jestem, w brzuchu burczy. I jakieś plamki w oczach. Najbliższa stacja benzynowa. Mineralna i niebieski izotonik z lodówki, biały kitkat pożarty natychmiast. Wodą ze ściany twarz i ręce obmyłam.

46 km. Posiadłość, gdzie łikendowo siedzi siostra i tata. "Ach, jakaś ty buraczkowa na twarzy!" Rzut w lustro, no, rzeczywiście. Głowa i szyja pod wodę ze studni, na leżak posiedzieć ociekającą. Słodki kompot z rabarbaru. Wielkie pajdy chleba z prawdziwym masłem. Pierwsza - z cukrem, dostarczenie energii. Druga - z solą, na ubytek soli mineralnych. Jeszcze raz kompot, uzupełnienie bidonów wodą z lodówki. Truskawki i poziomki z krzaka.

65 km, stacja benzynowa. Zimna mineralna i dropsy nim2, bo mnie ssie i absmak robi się w paszczy.

75 km, obiecany, poporcjowany towar wisi na drzwiach. Psiakostka, ciężki i niewygodny się zrobił zapakowany plecak. Zimny prysznic. Odpoczynek na trawniku na huśtawce. Komary tną na potęgę, mimo iż środek dnia. Uciekam.

88 km, przymusowy postój, kij mi się wkręcił w szprychy. Cholera, na plaster było robić tyle ścieżek rowerowych wzdłuż głównych szos biegnących przez wsie/ulicówki - jeżeli nikt potem tego nie utrzymuje w stanie zadowalającym????

104 km, znowu do siostry. Głowa i szyja pod studzienną wodę. Truskawy z krzaka, kompot z rabarbaru. Powtórka pajd z masłem, cukrem i solą. Tata się zbiera na busa do Warszawy i podejrzewa, że już zostanę na noc. Albo, że jeśli pojadę, to pewnie w Dębem, gdzie się szosa z kolejką krzyżują, do pociągu przeskoczę. I że na pewno nie przejadę tyle, ile zamierzam.

Szwagrowi zostawiłam większość towaru, bo wypchany plecak obciera mi ramiona. Zostawiłam tylko minimum, to co muszę juro nocą na poczcie głównej nadać. Tata do busa, a ja do najbliższej stacji benzynowej. Następny izotonik, przy okazji kilka dropsów do kieszeni, żeby uzupełniać energię bez zatrzymywania się.

112 km, mijam Dębe. W głowie nawet najmniejszej myśli, żeby zrezygnować.

Słońce ku horyzontowi. Na styku z wylotówką na Lublin zmieniam przeciwsłoneczne okulary na zwykłe, zapalam lampkę na plecaku, migającą lampkę pod siodełkiem i jedną z białych na kierownicy. No i schodzę ostatecznie ze ścieżki rowerowej na jezdnię.

Na rondzie Wiatraczna mam 136 km na liczniku. Ale wieczór taki piękny!!! I tak blisko rowerowego cudu. Zapalam wszystkie możliwe lampki, nakładam na łydki opaski odblaskowe. Wiem, że jestem zmęczona. Wiem, choć tego nie czuję. Wiem więc, że prawdopodobnie mój czas reakcji będzie zwolniony. Więc wole się cała świecić i kierowców samochodów ostrzegawczo od-błyskać.

Robię duże kółko wokół Saskiej Kępy i Kamionka. Przejeżdżam wokół Koszyka Narodowego, gdzie właśnie śpiewa MacCartney. Jeszcze wstąpiam? ... wtępywam?.. ach, wstępuję! do syna po moją sprężynę do zapinania roweru. Jeszcze do znajomej budy po zimne cytrynowe piwo.

Między synem a budą przeskoczyło na 150.

Przed wejściem do domu na liczniku

151,28 km

8 godzin i 40 minut na siodełku
Prędkość średnia powyżej 17 km/h

 

Mam mocno, zbyt mocno, opalone ramiona. Widać czerwone między białymi śladami od ramiączek stanika, od ramiączek koszulki i od troczków plecaka.

Leżenie w wannie ze szklanką lodowatego prawie-piwa cudownie koi i odpręża. Jeszcze doczekałam słyszanego z mojego dachu "Hey, Jude" i fajerwerków wiankowych.

 

 

Następnego dnia byłam zmęczona, owszem.

Ale nie mam ani jednego urazu. Nie mam nigdzie ani jednego zakwasu.

Unoszę się na ziemią na cudownie miękkim obłoku dumy i samozadowolenia.

 

Waga niedzielna i poniedziałkowa - poniżejpaskowa.

  • sr.lalita

    sr.lalita

    24 czerwca 2013, 13:55

    Jasne, masz racje :-). Zeby jednak przyczyna zadzialala, trzeba miec wewnatrz siebie wole :-). Przyczyna sama nie zmieni naszego zycia :-)

  • baja1953

    baja1953

    24 czerwca 2013, 13:46

    Śmiech to zdrowie, śmiej się ile sil...Nigdzie-przenigdzie nie napisałam, że bocianięta mają dzioby otwarte z głodu, ale skoro Ty tak to zrozumiałaś, to ok:)) Gratuluje dystansu, jestem pod wrażeniem;)) Pozdrawiam;)) aha, ja jestem całkiem inna, moja pierwsza czynność poranna( po toalecie porannej) to właśnie śniadanie, ledwie oczęta otworzę, to natychmiast otwieram i dziób do jedzenia...jak ...bocian...:)

  • agnes315

    agnes315

    24 czerwca 2013, 13:22

    wszystko robię zgodnie z Twoimi zaleceniami: wentylator stoi i wieje, do chirurga chodzę co dwa dni, no tylko centymetra mi szkoda, bo mam jeden :)))

  • fiona.smutna

    fiona.smutna

    24 czerwca 2013, 13:05

    no o tej zadumie tak właśnie przemyciłam ów antrakt:).. 5.15 rano, zero komarów:)

  • FaworytaLosu

    FaworytaLosu

    24 czerwca 2013, 12:51

    Jolu - aktualnie przemierzam nasze polskie, lokalne pagórki:)))

  • deepgreen

    deepgreen

    24 czerwca 2013, 12:40

    O Maryjo!!Ty szalona Kobieto!Mnie by na pewno dupa odpadla!Jestes nie sa mo wi ta!PS Jak patrze na te "atrakcje" to chyba lepiej bylo wogole bez sniadania isc...

  • FaworytaLosu

    FaworytaLosu

    24 czerwca 2013, 12:17

    Pięknie Jolu:))) Podziwiam:*

  • Agaszek

    Agaszek

    24 czerwca 2013, 12:16

    O matulu ..... Szacun, szacun wielki ;-)

  • CuraDomaticus

    CuraDomaticus

    24 czerwca 2013, 12:13

    o ja pierdolę

  • LeiaOrgana7

    LeiaOrgana7

    24 czerwca 2013, 12:06

    A ja wczoraj przemaszerowałam 11 km i taka dumna z siebie byłam... a to pikuś :P No ładnie :D

  • wiosna1956

    wiosna1956

    24 czerwca 2013, 12:02

    pod wielkim wrazeniem jestem !!!!

  • seronil

    seronil

    24 czerwca 2013, 11:23

    Super. Podziwiam Cię :)

  • agnes315

    agnes315

    24 czerwca 2013, 11:16

    no, no....

  • artsemaco

    artsemaco

    24 czerwca 2013, 11:16

    Jestem pod wrażeniem !

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.