Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
mężczyzna karmiący, hospicjum, katar


mężczyzna karmiący

Trudno się przy takim pilnuje ograniczeń dietetycznych. Niemalże niemożliwe się przy takim odchudzać.

Pan i Władca właśnie ma teraz taki stan. Ponieważ piątkowym popołudniem poczuł nagłą i niepohamowaną potrzebę expiacji po prawie tygodniu męskiego focha i odęcia, a wiadomo, do serca ulubionej osoby najpewniej trafia się przez układ pokarmowy. Więc donosi i gotuje pyszotki, a ja się nie mogę opanować. Góra pachnących śliwek. Orzeszki nerkowca i kilogram winogron bezpestkowych. Kartofelki z solą. Wołowina duszona w figach, morelach i pomarańczach. Zielony rosół z makaronem cieniutkim jak włosy.

Och, nie tylko przez żołądek trafia mi do siedliska uczuć wyższych. Jeszcze więc pęk bordowych róż. Jeszcze spacer. Jeszcze ciepłe, chętne i niecierpliwe dłonie. Jeszcze kino, i to nie komedia tylko film romantyczny.

No doooobra, niech mu będzie.

W piątek wieczorem i w sobotę całą przypominałam beczułkę, żwawo tocząca się na dwóch nóżkach.

 


hospicjum

W niedzielę nie było tak radośnie.

O 15 msza w kościele hospicyjnym, gdzie mama. Zbiorowa msza, za "ostatnio" zmarłych. Potem agapa. Na mszy odczytano ponad 40 nazwisk. Myślałam, że to z ostatniego półrocza. Z rodziny każdej wyczytanej osoby proszona była jedna osoba do zapalenia świeczki i postawienia jej przed ołtarzem. Siostra, ta druga połowa "Jeli" szepnęła, że nie da rady. Czy wciąż ja muszę być najsilniejsza?! Bo na pewno nie byłam najbardziej opanowana. Podeszłam, zapaliłam, postawiłam, ale jak wracałam, to cały mój kunsztowny szary smoky eyes makijaż spływał mi po policzkach.

Na agapie nasz Tata rozmawiał z panią psycholog, tą, co nam pomogła w dniu, gdy tu mamę przywiozłyśmy i w dniu, gdy siostra się nie zdążyła z nią pożegnać. Powiedziała, że te czterdzieści kilka nazwisk, to jest z ostatnich 5 tygodni. Że bywały dni, gdy mieli po 5 zgonów. To tylko nasza mama miała swoje perfekcyjne wyczucie czasu, nikt nie umarł w dniu przed nią, nikt w dniu po niej, a tego dnia tylko ona sama odeszła.

Jednego jestem pewna, moje 1% podatku będzie tu trafiało zawsze.

Znowu przemarzłam, przewiało mnie. Prawie jak w ostatni czwartek wieczorem, gdym była na szkoleniu przed Rowerową Masą Krytyczną.

 


katar

Noc z niedzieli na poniedziałek też wesoła nie była.

Nagły atak katarowy i przeziębieniowy.

Leżę i zdycham. I prawie nie oddycham, bo nie mam czym, w sensie, że nos niedziałający. Gorączka? Temperatura? Phi! Jaka temperatura? To raptem lekki stan podgorączkowy. A zmęczenie czuję okrutne, jakbym godzinami dźwigała ciężary. Nawet czytać nie mogę, zasypiam (skandal!) przy AXNie i przy Discovery.

A tu z serwisu rowerowego zadzwonili, że są części i już czekają z gotową salą operacyjną na moją Pomarańczową Lady Błyskawicę. Cóż było robić? Zwlokłam się z łoża boleści, chodniczkiem, powolutku, dojechałam, oddałam Ukochaną w ręce specjalistów. Do domu, mimo iż głównie kabanem, dotarłam w stanie myszy pod miotłą. Znaczy - spocona jak mysz, mokra łącznie z bielizną, tętno zabójcze, temperatura powyżej 38, jak dla mnie prawie zabójcza.

Do łóżka. Odlot.

 

Wtorek lepiej.

Już mi się z nosa ciurkiem nie leje i nie mam kolczastego kasztana w gardle. Ale leżę, posypiam, w dresach otulam się kołdrą i dwoma kocykami polarowymi i nawracająco drżę.  Podobnież na dworze piękne i ciepłe babie lato.

A, rzeczywiście, jest babie lato. Bo wyszłam, sprawdziłam. Bo zadzwonili, że moja Lady B. jest do odebrania. Synek mnie podwiózł samochodem. Zrobiłam kontrolne 4 km po zjazdach i podjazdach, wróciłam, zapłaciłam, potem najprostszą drogą do domu, chodniczkiem, bo na jezdni byłabym jak samobójcza paralityczka.

Znowu mokra byłam cała, łącznie z bielizną, i spod włosów na głowie mi ciekło. Ale wciąż nie ciurkam z nosa, tylko częściej kicham.

Za to - jak ona teraz super jeździ!!!! Jaki cudownie cichy napęd! sam mniót!

 

Na jutro zamówiłam Pana i Władcę, że pojedziemy do końca Wału i z powrotem, tempem spacerowym, on jako moja obstawa. Przecież ja na piątek muszę być w formie!!!! Musi mi wrócić rowerowa siła i moc i chęć.

 

 

Ps vitaliowe

Poza piątkiem i sobotą skrzętnie i skrupulatnie liczę pochłaniane kalorie.

Rower był, w poniedziałek i wtorek przejechałam - UWAGA! - niecałe 6 (słownie sześć) kilometrów

Waga

Niedziela 56,7

Poniedziałek 57,4

Wtorek 57,0

 

Psiakostka, spadłaby wreszcie ta waga na stałe w dolne granice pięćdziesięciu sześciu!

 

 

  • baja1953

    baja1953

    25 września 2012, 18:42

    he, he, jakie brrr? Po pierwsze zależy od tego co się ćwiczy, potem od tego z kim się ćwiczy, potem od tego jak się ćwiczy, a potem od...ćwiczącego:)) Widocznie Ty jesteś z tych , co to nie lubią ćwiczyć...Rozumiem, bo ja np nie lubię biegać:)) Inna rzecz, nie chcę krakać, ale w poważnym wieku średnim ...hmm..odchudzanie bez ćwiczeń bywa...zabójcze dla wyglądu..;)) Dwudziestolatka może schudnąć 20-30 kg i śladu na niej nie zbędzie bo dawnych kilogramach, a pani 50 letnia schudnie 5 kg i już jej co nieco wisi i powiewa...

  • baja1953

    baja1953

    25 września 2012, 18:38

    Zarutko spadnie, po chorobie po prostu musi, nie ma wyboru...kalorie spalane są przez gorączkę( to moje przypuszczenie, autorska teza) Swoją drogą, kto to widział, żeby w takie piękne babie lato chorować? Mój mąż też był smarkający i kichający bezpośrednio po powrocie z wczasów, ale na szczęście już jest na chodzie, więc od 2 dni jeździmy rowerami... Jolu, zdrowiej w tempie błyskawicznym, niech gorączka spala kalorie za Ciebie, a Ty nabieraj sił :))

  • aganarczu

    aganarczu

    25 września 2012, 18:18

    ALe mialas wyzerke... wclae sie nie dziwie, ze sie kulalas po czyms takim :-)

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.