Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
exhumacja o świcie


Będzie długo, więc to text tylko dla cierpliwych. I nieobrzydliwych.

 

Noooo, dobrze, nie o świcie. Miała być o 10:30. Ale prawie-świtem zadzwonił grabarz, że zaczyna padać i że może zaczniemy wcześniej, żeby się potem w błocie nie babrać. Rany, żądać ode mnie ruchliwości i podejmowania decyzji chwilę po wyrwaniu ze snu, to jak prosić bociana o piosenkę, ja mam rano długi rozbieg!

No nic, tempo 24 i kołki w zęby, zapałki wsadzić pod opadające powieki, pół nektarynki przegryzione, kilka łyków pepsi-max, biegiem na dół, właśnie podjeżdża siostra z mężem, ich też ze snu wyrwałam.

Kropi, rzeczywiście.

Grabarze grzecznie czekali, płyta częściowo odsunięta, ale sklepienie nad babcią Czesią nienaruszone. Przy nas dopiero rozbili.

Nawet zdjęcie zrobiłam, wujek Rafał się domagał dowodu, że wszystko z grobem jest ok.

Trumna babci tylko lekko zmurszała, znaczy nie trumna, tylko deski z trumny. Szkieletu niewiele zostało, kilka żeber, kości udowe, z kręgosłupa, wszystko zbrązowiałe. W resztkach sukienki, po prawej stronie rzeczywiście wisiały złote kolczyki z niebieskimi kamykami, to moja mama je tam wpięła, 34 lata temu. Czaszki się ostała tylko dolna część. Zwinięto babcine resztki w kłębek i zapakowano w pojemnik exhumacyjny.

Drugie sklepienie. Trumna pod spodem, znaczy deski trumienne, no nie wiem. . . . Musiała być trumna dziadka Bolka dębowa, a babci Czesi jakaś marniejsza. Dziadkowa trumna się podzieliła na więcej desek, bardziej żyjątkami, grzybnią i roślinkami podziemnymi obrośnięte, ale babcine deski rozpadały się grabarzom w dłoniach, a dziadkowe deski wyjmowano w całości. Za to dziadkowa trumna nie miała dna, się rozpadło, znikło.

I dziwne, ale z dziadka więcej pozostało, mimo iż dłużej leżał. Dopiero nam grabarze uzmysłowili, że przecież mężczyzna w garniturze jest chowany, a kobieta w sukience. A ubrania w latach 70 były plastikowe, więc częściowo chroniły ciała przed rozpadem. Buty dziadek miał do trumny eleganckie, lakierki chyba, a kształt jaki śliczny, gdzież obecnym męskim butom do takiego szyku. Z drugiej strony, surrealistycznej, to i tak wylądowały w drugim pojemniku exhumacyjnym. Razem z ubraniem, połową czaszki, kośćmi długimi nóg.

Grabarz rozbija szlichtę denną, w jasnym piachu kopie dół. Tam dziadek i babcia tam będą. Siostra mi buczy nad uchem, modli się i gaworzy, "Dziadku, Babciu, przepraszam, że musicie się posunąć, ale tu wasza synowa czeka na miejsce, bo ją własna rodzina odrzuciła. Ale Wy przecież lubiliście bardzo tę waszą pierwszą synową. Już za kilka dni ona będzie z Wami".

Deszcz się rozpadał, jakby niebo płakało.

Jeszcze jasny piaseczek na dno grobu. I już. Nasuwają czarną marmurową płytę z powrotem.

My jeszcze zostaliśmy, we trójkę posprzątaliśmy grób, piasek na płycie, wodą zmyłyśmy błoto. Mieli nosa ci grabarze, że wymusili rozpoczęcie exhumacji ponad półtorej godziny wcześniej. Leje i leje. Udeptałyśmy ziemię w otoczeniu. Coś, co podejrzanie wyglądało jak zbrązowiała kostka z paliczka dłoni, do środka katakumby wrzuciłyśmy przez specjalnie zostawioną szczelinkę.

 

Ta cała procedura była trochę przerażająca.

I jak się okazało, wcale nie odrażająca.

A poza ty, mimo wszystko, cholernie excytująca.

 

I jako zakończenie, rozmowa w zarządzie cmentarza bródnowskiego. Ta sama urzędniczka, co wczoraj, już na nas czekała. I jakoś rozmowa przy wypełnianiu kolejnych kwitów zeszła na to co dzisiaj robiłyśmy/obserwowałyśmy. To się fachowo nazywa "pogłębianie grobu". Wspomniałam o znacznie lepszym stanie ubrań niż cielesnych szczątków. I się urzędniczce wyrwała opowieść, jak to znacznie gorsze są exhumacje, gdy ciało do mogiły jest składane w worku foliowym, a na przykład mija tylko 20 lat od pochówku. Sama z siebie sobie przerwała. Bo patrzyła na nas, a my się w zgodnym tempie robiłyśmy coraz bardziej zielone na twarzy.

 

W kościele, gdzie ma być msza pogrzebowa, odnalazłyśmy księdza, który posługiwał kiedyś-niedawno w mamy parafii i chodził po kolędzie do mamy. Tak mi wczoraj w maminej parafii powiedziano, że tu właśnie jest. Tak jak to mówiła sąsiadka mamy - młody, wysoki, przystojny, elokwentny, łysy. Przypomniałam księdzu mamę, żonę pszczelarza. Wczoraj wysłuchiwałam taty i sąsiadki opowieści o tym, jak to mama przy każdej kolędzie ofiarowywała księdzu zawsze słoik miodu i że zawsze ksiądz odmawiał wzięcia ze sobą i prosił o przyniesienie do zakrystii, plebanii, no!, tam z tylu kościoła. Ksiądz mamę zapamiętał. Osobiście odprawi za nią mszę i on ją do grobu odprowadzi.

Deszcz leje.

 

Jeszcze wizyta w Styksie przy Wincentego, kupiłyśmy sobie takie same czarne szale z kaszmiru, Robertowi czarny krawat, Ela sobie czarne korale i dla nas obu metalowe czarne przypinki w kształcie wstążeczki żałobnej. Razem zgodnie doszłyśmy do wniosku, że przez "wymagany" rok nie będziemy chodzić w żałobie, nie mamy ani tyle czarnej garderoby, ani nie stać nas na kupowanie czarnych ciuchów tylko na rok. Ale taka mosiężna, na czarno emaliowana przypinka jest akurat.

Zresztą obie wciąż pamiętamy słowa mamy, ze szpitala, z któregoś pięknego lipcowego wieczora. Byłyśmy we trzy, my-Jela i Sylwia, Eli córka. Mama nas wyganiała - Idźcie, taki piękny świat, taka piękna pogoda. Idźcie już i się nim cieszcie!

 

Jeszcze ZUS na Podskarbińskiej, zasiłek pogrzebowy. Urzędniczka od tych zasiłków aż zakwiczała z radości, że prawidłowo i bez pomocy wypełniony wniosek, że wszystkie papierki uszeregowane, podpisane, opisane. Przy jej biurku spędziłyśmy niecałe 2 minuty, poprzedni petenci ponad kwadrans.

 

 

Mamy załatwione WSZYSTKO. W czwartek tylko jeszcze powiesić ofoliowane klepsydry na bramy Bródna, przed drewnianym i przed murowanym. O 14 zadzwoniła kobitka z zakładu pogrzebowego, by zapytać o stan peregrynacji urzedniczno-cmentarnych. Była baaardzo zdziwiona, gdy powiedziałam, że jest już WSZYSTKO.

3 doby robocze i już. Tylko dzięki współdziałaniu i chęci pomocy. Ta od-ojcowska część rodziny jest naprawdę porządna.

 

 

 

ps vitaliowe

wczoraj 56,7

dzisiaj 57,1  - ale to było o świcie niemalże, zaraz po telefonie od grabarza, a ja się z reguły ważę znacznie później i wtedy jest mniej

 

ps zdrowotne

Od wczoraj mam ostatni cykl rehabilitacji na moje ostrogi.

Niestety, boli, zawsze drugiego dnia i trzeciego jest najokropniej.

Przewiduję, że dzisiaj po powrocie, będę musiała wziąć procha, jeżeli teraz już aż tak boli, to wieczorem będzie gorzej

 

Zresztą . . . chyba potrzebne mi jest zapomnienie.

Od 15 lipca, od dnia krwotoku mamy, nie miałam ani jednej spokojnej nocy. ANI JEDNEJ! Tabletek nasennych ani razu nie brałam, cholerna odpowiedzialność mnie powstrzymywała. Nawet się napić %% porządnie nie mogłam, napić, by upić i nie pamiętać. Bo się obawiałam nocnego wezwania, przecież nie mogę pojechać napita. Bo wiedziałam, że następnego dnia od rana muszę być w pełni funkcjonalna i że żadne kacowe samopoczucie nie wchodzi w rachubę.

 

 

 

 

Wczoraj, gdy wyszłam od taty, na schodach ryczałam.

Bo on powiedział, patrząc na mamine wielkie sepiowe zdjęcie w sukience ślubnej

- no i z kim ja się teraz będę kłócił ?...

  • asia0525

    asia0525

    14 sierpnia 2012, 18:28

    przeczytałam, smutne to wszystko... pięknie o tym piszesz!

  • baja1953

    baja1953

    14 sierpnia 2012, 17:51

    Jolu, jeśli Twoi dziadkowie swoją synową lubili, to się posuną, miejsca jej ustąpią, może są nawet radzi, bo pewnie i ich syn kiedyś się obok nich ułoży....Byle jak najpóźniej..Póki co , masz dość chorób ze skutkiem śmiertelnym... Pozdrawiam, jesteś bardzo dzielna i zorganizowana, ale tak już jest, w stanie wyższej konieczności człowiek działa jak maszyna...

  • sr.lalita

    sr.lalita

    14 sierpnia 2012, 17:38

    A co do pazurów, od dwóch miesięcy mam migdał, ale czas zmienić. Nie chcę dokładnie takich prostokątów, mam w planie lekko je spiłować po bokach. xx

  • sr.lalita

    sr.lalita

    14 sierpnia 2012, 17:35

    Jolu, nawet nie wiesz jak się cieszę że to tu piszesz. Bo przecież to jest część życia, a ja chcę go doświadczać w pełni, a nie tylko w cukierkowych kolorach. Twoje wpisy poniosły moje myśli tam, gdzie jeszcze nie sięgały, poszerzając tym samym moją perspektywę. Rozumiem, że nie jest to przyjemne, ani fajne. I cieszę się, że podchodzisz do tego jako do zadania, które trzeba wykonać, doświadczenia, które sprawi, że staniesz się kimś więcej niż byłaś wczoraj. Z całego serca Ci gratuluję. Ściskam i całuję :-*

  • KaSia1910

    KaSia1910

    14 sierpnia 2012, 17:19

    Niby taka kolej losu, niby każdy o tym wie ale tak trudno się z tym pogodzić. Dobrze, że masz tatę i sostrę ja musiałam borykać się z tym wsystkim sama.

  • kilarka

    kilarka

    14 sierpnia 2012, 17:00

    Powiem Ci, że ja nawet na pogrzebie nie byłam w pełni na czarno ubrana - po prostu wiedziałam, że mama nie lubiła czarnego koloru. Gdy w pracy ktoś rzekł, że w takiej zielonej bluzie z kapturem chodzę to powiedziałam "tak, bo to bluza mojej mamy" i na to już nic nie można było na to odpowiedzieć, bo i co? Ty się szykujesz do ostatecznego pożegnania, ja za dwa dni mam pierwszą rocznicę... Pozwól swoim emocjom dojść do głosu, byłaś przez te ostatnie tygodnie dzielna na maxa, teraz już nie musisz...

  • alunia1960

    alunia1960

    14 sierpnia 2012, 16:55

    Oj, będzie Ojcu tych "kłótni" brakować i poryczycie jeszcze nie raz... ale czarna zapinka zamiast "żałoby" to możesz jeszcze od tamtej rodziny niejedno usłyszeć, coś mi się wydaje. Jolu, z całej duszy z Tobą... i za bardzo się nie zapominaj, pomyśl czy Mama by tak chciała? A przecież genetycznie pół Ciebie to przecież Mama i pół Taty, który w Tobie się z nią "kłóci" :-) Spokoju i zdrowia! A.

  • luckaaa

    luckaaa

    14 sierpnia 2012, 16:38

    rany , w sumie takie ludzkie i czesc naszego tu bytu na ziemi , jednak ciezko i smutno to sie czyta .

  • Valdi4320

    Valdi4320

    14 sierpnia 2012, 16:27

    hmmm ...

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.