Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
szok poznawczy, góralski


Nie lubię gór. Nigdy nie lubiłam. Nie dość, że nogi bolą, to jeszcze te góry cały widok zasłaniają

Ja jestem człowiek wodno-nizinny i już!


Ale czasem trzeba do gór się zbliżyć. Są wymagania przyjaciół, takie, którym aż chce się sprostać.

No więc spędziłam 2 doby w górach, oddając się z zapałem górskim rozrywkom.


A to chodzeniu pod górę, w góry, i w dół.


A to zwiedzaniu targowiska góralskiego, gdzie oczywiście miałam świadomość, że to przybytek handlu ludowego, strzygącego przyjezdnych. Nie zawiodłam się, obok kierpców i skórzanych klapeczków na obcasiku były i długopisy w kształtach ciupag, wielkości rozmaitych. Ciupagi też były. I wełna w motku, prawdziwa wełniana, ślicznie kremowa, do robienia na drutach. Prawdziwa wełna, ugryzła mnie natychmiast po pogłaskaniu i potem swędziało kilka godzin.


Pierwszy szok, szoczek powiedzmy, przeżyłam, gdy na stoisku ze skórami, poduszkami, muflami, narzutami - wypatrzyłam poduszkę w kształcie imponującego damskiego biustu. Miejsce na głowę, prawdopodobnie męską, wypadało pomiędzy piersiami. Stałam i chichotałam i kroku zrobić nie mogłam, wpatrywałam się zachłannie i znowu się śmiałam. Siłą mnie odciągnięto sprzed tamtego stoiska.


Długo nie trwało, gdy dopadł mnie następny stupor. Stałam i oczom uwierzyć nie mogłam. Ja rozumiem ciupagi, rozumiem szklane kule ze śniegiem padającym na bacówkę, rozumiem ostatecznie nieduże dmuchane owce z otworami w miejscach strategicznych, baloniki z malunkami gór i góralskie portki na 4-latka. Ale oto pod napisem "Oscypki", koło futerek i płaszcza skórzanego - leżały na ladzie pustynne spodnie maskujące i (daję słowo!!) prawdziwie, oryginalne, gęsto tkane chusty arafatki.


 

Potem przyjaciele, ci co dalej się w góry wypuścili, jedli obiadokolację. My byliśmy już po późnym obiedzie, wiec zadowoliliśmy się suchymi naleśnikami. W końcu w biesiadzie nie chodzi o jedzenie, o żarcie, tylko o towarzystwo, o rozmowę, o wspólnie spędzony czas.

Dwie osoby zamówiły szczupaki. Podano, owszem smaczne bardzo, Dominika dała mi spróbować. Tylko.... jak knajpie nie jest wstyd podawać taką rybę !? Taką, która ma znacznie mniejszy rozmiar, niż dopuszczalny do połowu? Szczupak musi mieć co najmniej pół metra, by można było go łowić. Ehhhh, ludzie... Szok, to jakby rybie dziecko jeść.

 

Potem w pensjonacie zrobiliśmy sobie przed-imprezowy podkład, a potem wybraliśmy się na góralską zabawę. Knajpa ze 100 metrów od pensjonatu. W ogóle to już koniec drogi, dalej są motoryzacyjne zakazy i koniec asfaltu. Stolik zarezerwowany, ale przecież nie będziemy cały czas siedzieć.

Myślałam, że to będzie prawdziwa góralska muzyka.

Ale się okazało, że "Chata na końcu drogi" idzie pod rękę z nowoczesnością. O ile barmanki/kelnerki były przysadziste, rumiane i w strojach regionalnych, o tyle muzyka była .. hmmm .. nowocześniejsza. Powiedzmy, że to góralskie wersje przebojów różnych, polskich i światowych, nowych i troszkę starszych. Aranżacje samodzielne, autorskie. W wykonaniu dziewczęcym. Ach, tego nie da się opisać !!!

Chwilami nogi same leciały do tańca, gdy w piersi tchu jeszcze brakło po poprzednim wywijaniu, a chwilami szok poznawczy uszny dopadał, bo piosenka znana, tylko że to jakoś, cholera, inaczej leciało. A to na przykład Quinn z koncertu w Argentynie. Oczywiście obowiązkowo Boso oraz Kawałek do tańca. I Czerwone Korale i Golcowie. I w ogóle! Damskie wykonanie Marka Knopflera z Dire Straits. Walczyki, gdzie cała sala śpiewa. I fale przebiegające przez ławy i stoły. Goście w wieku chrystusowym, nastolatki, dorośli i dziadkowie. Elegantki miejscowe i eleganci, cienkie anorektyczki i napakowani chłopcy z siłowni, turyści górscy i turyści rowerowi, dwóch gazdów w strojach częściowo regionalnych jako element miejscowego folkloru, siksy i geriatrycy. Wspólne tańce, skoki, śpiewy. Konkursy głupich min i kaczuszki zbiorowe przystolikowe.



Zauważyłam to jak papierosa przed knajpa paliłam. Hehe, to już koniec drogi, dalej nie ma gospodarstw, a tu krowa na znaku. A we wsi, gdy do miasteczka szliśmy, z kolei na znaku ostrzegawczym, to była dzika zwierzyna. Szoczek hehe, komuś się coś pomyliło.


 


Wytańczyłam się za wszystkie czasy !!!!

Mój PiW jest mało_tańczący. Ale przecież przy własnym stole miałam ośmiu facetów. Jednemu tylko darowałam, bo kostkę w górach skręcił. 



A rozmowa o rowerach górskich i zainteresowanie okazane w czasie przerwy na papierosa facetowi w ciuchach rowerowych spowodowały, że przez 3/4 wieczoru miałam rzadko spotykanego partnera do rock'n'rolla z figurami i podrzutami. Tańczył doskonale, a że miał brzuszek?.... Phi?! Ale za to jak tańczył!


A dwie młode dziewczynki w ubikacji szeptały między sobą i jedna zapytała, skąd mam "cały czas energię do wywijania z tymi wszystkimi facetami". Nos mi z dumy uciekł pod sufit i skromnie odpowiedziałam, że uprawiam sporty różnorakie i ćwiczę wytrzymałość. Ale satysfakcję czułam nieziemską.

Z tej radości aż tańczyłam przez chwilę na oparciu ławy.

 

Część gości wychodziła z zabawy wcześniej niż my. Po piwie lub dwóch, albo po drinkach, i do samochodów. Ciarki mi po plecach przelatywały stadami. Dopiero kumpel nasz rejsowy, ten stąd, powiedział, że tu wszyscy jeżdżą szalenie ostrożnie. Bo co prawda posterunek policji jest 40 kilometrów stąd, wiec zasadniczo ich tu nie ma. Ale za to pogotowie jest jeszcze dalej, i wszyscy mają świadomość, że zanim dojedzie, to się człowiek wykrwawi. Więc jeżdżą bardzo ostrożnie. Brr, otrząsnęło mną.

 

I wszystko byłoby dobrze .. ..  Wstrzemięźliwa, acz odpowiednia bardzo na taką zabawę, ilość wódeczki z sokiem jabłkowym, potem już tylko sok jabłkowy. Ale któryś z chłopaków zaczął przynosić wiśniówkę. Tacę z tacą, malutkie naparsteczki, tacę za tacą.. ..

... a pić się chciało....

Z lekka mnie to sponiewierało.

 

 

 


Rano na drugie budzenie usłyszałam śpiewy. Podniosło mnie. Wyszłam przed dom z jabłkiem, sokiem jabłkowym, książką i ciemnymi okularami na oczach. Słońce nieziemsko świeciło, żadnego wiatru. Oparłam plecy o nagrzane ciemne drzewo. Grzałam zmęczone ciało, przygłuchnięte uszy, duszę rozedrganą.

W tej wczorajszej knajpie dziś od rana było spotkanie koła gospodyń czy czegoś podobnego góralskiego, może jakiegoś chóru? Z 50 osób, w większości kobiety, wszyscy w wieku co najmniej dojrzałym, ubrania codzienne, cywilne. Stół zastawiony napojami, bezalkoholowymi tylko. Kromy pachnącego chleba i maluteńki grill, serwujący maluteńkie przekąseczki. I akordeon i skrzypki. I śpiewy chóralne, głosy bardzo zgrane, głosy śpiewające na głosy. Słychać, iż często razem śpiewające. I czerpiące ze śpiewu wielką radość, to się słyszy. Samochód jeden na pół godziny, w zasięgu wzroku może ze dwoje turystów. I te śpiewające głosy pod niebiosa, odbijające się od zielonych zboczy. I cichuteńki szum i syk skaczącej wody z niewielkiej kaskady.

Było mi tak dobrze, że nawet nie miałam siły ani czytać ani gryźć jabłka. Tylko słuchałam śpiewu i echa śpiewu i się wygrzewałam na słońcu.

 

 

@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@

@@@@@@@@@@@@@@@

@@@@@@@@

@@

Jedynym powodem, dla którego warto jechać w góry, jest woda. Żywa woda. Potoki. Wodospadziki. Szum, perliste odgłosy na kamieniach.

Łażąc 3 lata temu po Alpach - zatrzymywałam się przy każdej siklawie, dawałam się rozbryzgom zachlapywać, moczyłam nogi w lodowatej wodzie i budowałam z kamieni zapory.

Tym razem nie. Nie budowałam zapory z kamieni

Byłam tak okropnie zmęczona, że tylko chodziłam do katarakty pobliskiej (no bo chyba tak  się nazywa taki próg spowalniający strumienie górskie?) co jakiś czas i robiłam zdjęcia w różnym oświetleniu. Bo słońce coraz wyżej i wyżej i inaczej się układały plamy rozedrganego światła.


  • jolaps

    jolaps

    27 września 2011, 16:00

    Świetnie napisane. Brawo. Ja bym lubiła góry gdyby nie było ciągle pod górę albo z góry. Zdecydowanie lubię oglądać fale morskie.

  • IwonaLucyna

    IwonaLucyna

    27 września 2011, 15:57

    nad morzem też, nigdy nie wiem gdzie pikniej, a co rozpierającej dumy z powodu komentarzy w toalecie gratuluję gratuluję:-D

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.