Lepiej jest z moją paszczą.
W poniedziałek zębolożka powiedziała, że jeszcze nie umrę. Cóż miałam robić? Uwierzyłam. Dostałam antybiotyk i inny przeciwbólec.
Nawet się na rower w poniedziałek wybrałam. Żeby było straszniej, przed jazdą łatałam dętkę w tylnym kole. Coś źle wsadziłam pod oponkę i jak napompowałam i zaczęłam odbijać, żeby się gumy ułożyły - to NAGLE w dłoniach JAK mi NIE HUKNIE!!!
Pękłam osobiście moją pierwszą dętkę! Dumna jestem bardzo. Kota wystraszyło koszmarnie i sie obraził na resztę dnia. Szczątki dętki wszędzie, kawałek przeleciał ponad 9 metrów i wcale nie w lini prostej. A opona ocalała, bokiem poszło.
W uszach mi gwizdało ze 3 godziny.
Na rower poszłam, czemu nie? Za każdym podskokiem, za każdym przejechanym krawężnikiem - przeklinając zębolożkę okropnymi słowy. Że nie uprzedziła, że będzie falami boleć. Że jej bez zastrzeżeń uwierzyłam, że przeżyję.
Poniedziałkowe rowerowanie tylko ciut ponad 17 km.
We wtorek lepiej. Bo z przyjemnością 23 i pół kiloska przejechałam. Tylko bardzo grube wyboje odbijały mi się echem nożowym w szczęce.
Dzisiaj przedpołudniem byłam na robieniu sztyftu do koronki i przy okazji wymogłam na niej, aby z miejsca wyrwania wyciągnęła szwy.
Uff, od razu mi lepiej!
Zaraz idę na rower. Chciałabym dzisiaj pojeździć za dnia, a nie po zmroku.
Gorzej jest z moją wagą.
Wchłanianie na poziomie 1300 - 1450 kcali.
Od dwóch dni znowu ściśle i obligatoryjnie liczę wszystko. WSZYSTKO! To jest wszystko, każdy owoc, każdy maz serka na cienkiej bułce, każdy liz miodu, każdy łyk mleka, każdy %.
Spalanie sportowe od dwóch dni obecne. 409 i 560 kcali spalone.
Pokrzywa włączona do napitków.
Naprawdę, STARAM SIĘ MOCNO! Staram się z całych sił! Staram się szczupleć! Staram się nie tyć!
A waga rośnie. Każdego dnia mnie więcej. Dzisiaj osiągnęła poziom niewidziany jeszcze przeze mnie w tym roku!!!
A spodnie luźne! W biodrach i w pasie. I wokół ud.
A biust na Cykladach urośnięty - maleje!
Więc dlaczego waga, to denerwująca cholera, ta wredota, czemu ona ROŚNIE ?????
Dobrze, przyznam się.
Dzisiaj na wadze zobaczyłam 59 kilo. STRASZLIWE. PRZERAŻAJĄCE.
Nie zmienię paska ! Bo nie wierzę w to, co widzę.
Zupełnie nie na temat - to wstawię jeszcze jedno (obiecuję, ostatnie) zdjątko z berlińskiej imprezy. Bo ja kocham tańczyć!
bebeluszek
17 listopada 2010, 12:37podpisuje sie pod komentarzem bajkowym! wagi sa gupie. masowo zgupialy. mowie ci. miesnie ci rosna, a moze woda sie zatrzymala. ale ty sie nie przejmuj. jestes miszczu jola!!!! i nie pozwol zadnej gupiej wmowic ci cos innego! a teraz howk! ide robic dobre wrazenie na komisji egzaminacyjnej. :)
dora77
17 listopada 2010, 12:28a ja się jak głupia ciesze z moich 69....................... uszy do góry, pa
baja1953
17 listopada 2010, 12:22Stawiam Cię do pionu.. 1. Nie desperuj, kobieto, 59 to jest waga, o której 99,9 % Vitalijek może sobie tylko pomarzyć. 2. Jeśli jesz mało, to..nie przytyłaś, nie ma takiej możliwości. 3. Waga jest gupia. 4. Najważniejsze są obwody, a te są co najmniej takie same, jak nie mniejsze.. 5. Tańczysz cudnie;) 6. Zazdroszczę wszystkiego, za wyjątkiem bólu zębów( szczęki, żuchwy, czy co tam Cie akurat boli) 7. U mnie też waga wyższa o 2-3 kg niż przed 2 miesiącami, a obwody te same. 8. cmok:)
elkati
17 listopada 2010, 12:17kiedy Ty taka łatwowierna jesteś ;)))