Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Kretynka-blondynka odzyskała wagę paskową !


NAPRAWDĘ !

Odzyskałam wagę paskową!!!

Sprzed kań w panierce i na masełku smażonych. Sprzed cudnie aksamitnej grzybowej na śmietanie. Sprzed smażonych rydzów pochłanianych na tony. Sprzed śniadanek, które sobie nawzajem do dziubków wtykaliśmy. Sprzed odsmażanych kartofelków. Sprzed... 

Nieważne.

Wbiłam uparte kły w wagę 57 i 1. Wbiłam i trzymam mocno-mocno! Już jej nie wypuszczę! Już jej nie pozwolę urosnąć.

Bo za dużo mnie kosztują wagowe powroty.

 

Od dzisiaj jestem gotowa szukać mojej wagi przed_Cykladowej.

 

 

A dlaczego kretynka-blondynka ? Bo, póki co, posiadam blond szopę na głowie. I bo się zachowałam w sobotę niczym blondwłosa osóbka z głupich dowcipów.

Bo BIEGAŁAM.

No, całkiem guuupia kretynka !!! Ja nie mogę!!!! Nie wolno mi!

Wiedziałam dziecięciem, co robię, gdy się domagałam w 6 podstawowej dożywotniego zwolnienia z biegów. Jedyne dostępne mi bieganie to gonienie czasem autobusu, co podjeżdża właśnie na przystanek.

Z patykami chodzę bardzo szybko. Męczę się, owszem, pocę bardzo, czuję intensywną pracę mięsni. Na rowerze wolę długie dystanse niż sprinty, choć mięśnie inaczej pracują. Latem za rowerem Staśkowym tylko podbiegałam i momentami truchtałam. Mogę tańczyć godzinami, mogę uprawiać fitnes, byle bez stepu. Mogę dłuuugo chodzić, mogę robić naprawdę dalekie dystanse. Ale nie mogę biegać!!!!

A w sobotę biegałam za coraz szybciej pędzącym Staśkiem na czterokołowcu. Przebiegłam zmiennym tempem ponad 5 km z trasy 7 km. On jest coraz sprawniejszy i mocniejszy i coraz szybciej jeździ.

A ja za nim! A ja koło niego!

 

A w niedzielę umierały mi nogi. Obudziły mnie świtem cholerne skórcze. Popłakiwałam schodząc ze schodków do windy. Na 10 kilometrowym łagodnym spacerze z Panem i Władcą wciąż zostawałam z tyłu.

Wieczorem masaż ud i łydek. Druga noc przerywana bolesnymi skurczami. Trochę mniej niż wczoraj tych skurczów.

 

Obstalowałam w firmie kij do Staśkowego roweru. Trudno, poświecę się jeszcze. Jeszcze ze 2 albo trzy razy będę zasuwała za rowerem. Ale już nie takie dystanse. Krótsze, bo się Stasiek na pewno bedzie wywracał i złościł. Bo odkręcę boczne kółka i nauczę go jeździć normalnie. A że w czasie nauki na pewno sobie porozbija kolana i dłonie - trudno. Ból jest niewysoką ceną nauki, która na zawsze zostaje w umyśle.

  • Marmoladaa

    Marmoladaa

    27 września 2010, 12:46

    To gratultke wagi. Ale nie rozumiem, skoro nie wolno, czemu biegalas? A co jest z Twoimi nogami? Ja sie dowiedzialam. Ze mam ro zwalone chrzastki w obu kolanach.

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.