A niedługo wyjeżdżamy i my
Jakoś wszyscy ku wodzie ciągną.
Synalek nad morze, będzie siedział 4 dni w Dębkach na plaży i robił za złotego młodzieńca.
Wnuczek z synową_in_spe za dni kilka też nad morze, acz w miejsce inne.
Córczęcie po raz pierwszy w życiu prowadzi tygodniowy rejs po Mazurach, jest kapitanem łódki.
A i nasze Cyklady milowymi krokami śpieszą.
Ale na razie nie dzieje się nic.
Tylko to, że dzieci wyjechały i mamy wolna chatę. No, po prostu szał ciał i uprzęży. Póki co odsypiamy ostatnie irytujące i zwariowane 2 doby. Sexualnie tylko zaspokoiliśmy głód, na ucztę na razie nie ma energii. I po prostu NIC nie robimy. Odpoczywamy, bez słów, bez umawiania się. Drzemka w przytuleniu. Jedna kanapka obgryzana dwojgiem ust. Wspólny kubek kakao.
Waga stabilna, ponadpaskowa. Więc, żeby się nie oszukiwać, cofnęłam mojego motylka o całe 20 deko w górę.
Zasadniczo głównym efektem pogrypowym jest spadek w obwodach. Głównie w biuście. Zmieszczam się do bikini, z którego się w zeszłym roku nieestetycznie wylewałam (no i którego nie używałam w związku z tym). Pan i Władca mówi mi, że zmieszczam się w tym bikini wyjątkowo apetycznie. I to mi wystarczy, mniam!
Wchłanianie jakby trochę większe. Majonez zdekapitowany ostatecznie przez wnuczka. Ale kanapki do mnie lecą stadami, muszę jakieś zapory ustawić.
Aktywność fizyczna byle jaka. Nie mam parcia na rekordy, na pokonywanie samej siebie. Wystarcza mi mokra od potu koszulka po 7 km z patykami. Wystarcza mi bardzo lajtowy rower i tylko 32 km na liczniku. Leniwca w sobie mam, przeciąga się tylko.
Acha, wczoraj w naszej knajpce, przy wieczornym drinku... My przy barze, na naszych ulubionych stołkach, z takim malutkim oparciem, doskonały barowy wynalazek. Obok są stoliki dla gości jedzących. I były dwie młode damy. Słusznego wzrostu i postury. Znaczy duże bardzo. Tłuste, prawdę mówiąc. I żarły. Daję słowo, one nie jadły. One naprawdę żarły. Jedna wciąż ocierała brodę, bo jej kluski machały ogonami, gdy łapczywie zasysała. To jest dosyć droga knajpa z kuchnią fusion, delektować się trzeba, jedzonko dziwacznie skomponowane, pieknie podawane - a one żarły!!! I na koniec każda zjadła po dwa desery, sernik z malinami i lodami i krem brulee.
Coś mi się w środku robiło.....
Chyba coś na ten temat napiszę.
baja1953
31 lipca 2010, 13:05Wiem, że Cyklady to Grecja..;) I rozumiem Cię... Sama kocham Greków, język grecki( znam tylko podstawowe zwroty), kuchnię grecką, klimat... Po prostu odpowiada mi w wszystko..Podobnie jak w Paryżu...To takie moja dwa ulubione , idealne miejsca na ziemi...:)) W Grecji byliśmy na Riwierze Olimpijskiej( dwa razy) , na Zakintos...I wpadłam po uszy....
baja1953
31 lipca 2010, 12:52A gdzie ma naród ciągnąć, jak nie nad wodę? Toż to sama rozkosz pluskać się w cieplutkim morzu( albo jeziorze)..:) Czy Cyklady wybraliście przez sentyment do miejsca, do wspomnień? Tam mnie jeszcze nie było... Zawsze twierdziłam, że mam dwa ulubione kierunki wczasowe: Paryż i Grecja...Ale ..chyba zmienię zdanie:) Od czasu gdy schudłam ponad 20 kg lubię chodzić w krótkich portkach! W końcu mam warunki do tego odpowiednie! Dziękuję, że nie wyśmiałaś mnie, staruszki z gołymi nogami:) A co do obżarstwa..mam podobne zdanie do Twojego...Na wczasach widywałam osoby, które z bufetu brały 3 talerze z mięsem, ziemniakami i surówkami, potem donosiły sobie jeszcze mięsa, a na koniec resztki sosu wycierały bułką paryską... Niektóre osoby były szczupłe, co uważam za największy skandal świata! Pozdrawiam serdecznie...Miłego nicnierobienia, Jolu:)
Tajgete
31 lipca 2010, 12:45wprawdzie nie sami podopieczni, ale ta starsza część rodziny i ta najmłodsza, ale mamy cały ogromny dom tylko dla nas dwojga na prawie 3 tygodnie :D
alunia1960
31 lipca 2010, 12:13Ty masz Pana i Władcę do różnych celów a tym tłustym paniom konsumpcja kojarzy się tylko z kluskami, które dla nich pomachają ogonem, bo nikt inny nie chce. Miej wyrozumiałość dla zboczeńców a ciesz się swoim luksusem zaspokojonego głodu... :-) Pozdrówka weekendowe!
Ciupek
31 lipca 2010, 12:13Z moimi skłonnościami do czasowych napadów i ja na dobrą sprawę mogłabym siedzieć na ich miejscu. Chociaż przy mojej w miarę normalnej wadze ktoś mógłby co najwyżej pomyśleć, że biedactwo ze trzy dni nie jadło... Jakby tak się jednak zastanowić to publicznie jem jak wróbelek przez co narażona jestem na wszelakie przytyki - zarówno ze strony teściów jak i części rodziny, której nie da się dogodzić bo jestem albo pączkiem albo chudzielcem. Wiesz co? Rozgrzeszasz mnie swoim "lenistwem" rowerowym, dzięki Ci, o pani!
Semilla
31 lipca 2010, 12:13Mi też się tak robi jak coś podobnego widzę! I nie obchodzi mnie czy za swoje myśli zostanę skrytykowana czy nie! Mnie to obrzydza niestety.. Co innego jeść a co innego żreć. Niemniej, szanuje bardzo i niskie pokłony składam wszystkim tym, z duża nadwagą, którzy walczą o siebie, choć ta wojna łatwa do wygrania nie jest.