Zrobiłam sobie kilka dni przerwy od życia. Czułam się jakaś zdołowana i zestresowana, głównie chyba projektem na studia i masą żarcia walającą się dookoła przez święta. Po co za każdym razem tyle robić skoro i tak się marnuje? Nie znoszę tego w swojej matce, tak bardzo mnie obrzydza. Nie chciało mi się liczyć kcal przez tych kilka dni, gdy siedziałam głównie odizolowana w swoim pokoju. Nie objadałam się, więc z tego jestem zadowolona, ale nie wiem ile jadłam. Wczoraj już zrobiło mi się trochę lepiej i zaczęłam znowu liczyć - dzień zakończyłam na 1273 kcal, także ok. Dziś za to obudziłam się z ochotą na chipsy, lol. Oczywiście ich nie zjem, bo zaraz zrobiłabym się znowu głodna, więc te kalorie byłyby bez sensu. Przypomniałam sobie za to, że kiedyś widziałam tabelki w stylu jakich składników brakuje twojemu organizmowi, jeśli masz ochotę np. na takie słone chipsy czy czekoladę. Zastanawiam się ile w tym prawdy? Sprawdziłam wtedy na szybko, że taka chęć na chipsy może brać się np. ze zbyt niskiej podaży wapnia czy wody (w końcu sól tymczasowo podnosi ich poziom). Także z ciekawości sprawdzę to dziś na samej sobie :) Z rana wypiłam szklankę wody ze szczyptą soli, a później na takie lekkie śniadanie wypiłam dużą szklankę mleka i zjadłam sobie banana. Bardzo lubię to połączenie :) Jest już po 16, więc zaraz ogarnę sobie obiad. Myślę o warzywach na patelnię z dużym kubkiem jogurtu naturalnego, żeby było to źródło wapnia, ale też innych witaminek i minerałów. Także kombinuję i mam nadzieję, że nawet jeśli to co wyczytałam nie jest prawdą to może chociaż jakiś efekt placebo u mnie zadziała, haha.
Pozdrawiam :)