Zaczęło się w zeszły wtorek. Po spotkaniu z Martą zeszłam pomóc tacie rozładować samochód. Skończyliśmy, wsiada i...
- Jest do ciebie sprawa.
- Jaka?
- Delikatna, chcesz poznać faceta?
- Eeee, nie wiem.
-Chcesz. Po studiach, 32 lata, zajmuje się tym, co P (jeden z naszych klientów - produkcja zwierzęca, ferma trzody chlewnej).
Przez głowę przelatuje mi myśl "o nie, nie ma mowy, żadnego rolnika."
- Za stary, haha.
- A ty ile masz lat?
...
Wczoraj. Pojechaliśmy na kręgle. Jak się okazało, nie sami, bo dojechał taty znajomy i "kandydat". Ok, dobrze ubrany, nawet za dobrze jak na kręgle, ale ok. Pokulane, dorośli porozmawiali (pisze dziecko lat prawie 29), tematy rolnicze - agencja, dofinansowania, budowy - siedzę i słucham... Po dwóch godzinach idziemy wszyscy na herbatę/kawę. Rany, nie lubię gadek w stylu "taka fajna para z tych młodych, może się wymienią numerami" - komfortowa sytuacja, ojciec i jego znajomy a my się wymieniamy. Dawno nie czułam się tak zażenowana.
Może gdybym nie była tak nieśmiała i bardziej pewna siebie to byłoby inaczej. Brakuje mi genów odpowiedzialnych za ww cechy...
Matka dziś pyta czy fajny, a ja że nie wiem. Ona, że czuje, że tak i będzie spoko.
Taa, będzie... Koniecznie chcą mnie uszczęśliwić. Albo siebie.
Mieszkam na wsi, rodzice mieli gospodarkę lata temu, jak miałam może 3
lata albo i nie, ale nie wyobrażam sobie życia na gospodarstwie... Może
to głupie, ale mam jakieś wewnętrzne uprzedzenie... I jakoś nie bardzo widzę tę znajomość. Zwłaszcza, że wczoraj myślałam o tym, że póki co jest mi dobrze samej, nie szukam kogoś na gwałt i chyba muszę jeszcze przepracować swój poprzedni związek. Nic już nie wiem.