Beskidy
Jak się góry tylko ogląda "statycznie" a nie aktywnie, korytko dostaje pod nos, to zaraz widać na wadze. Jestem dziś wykończona. Wracałam wczoraj, zaraz po zajęciach. Spędziłam za kółkiem 8 godzin, w tym 2,5 w korkach. Cztery dni były we mgle, a wczoraj rano miałam przed oknem Czantorię w całej krasie jesienno-złotej. Chyba tak na pożegnanie. Kijki wyjęłam tylko na jeden spacerek po Ustroniu.
Tak było
Przestrzeń do marszu
Słońce na plaży
Byłam 5 dni nad morzem, naszym, polskim. Przepraszam, byłam 3 dni nad morzem bo 2 spędziłam w samochodzie. Na szczęście prowadzić musiałam niewiele. Wyjazd był pracowity," siedziany", przy komputerze ale..... kijkowałam. Każdego z trzech dni wędrowałam z kijkami około 1,5 godziny. Dawało to 6 do 7 km dziennie przy cudnym słoneczku. Pot się lał czasami nawet po oczach. Mimo wyjazdowego obżarstwa troszkę mnie ubyło.
Teraz czekają mnie 4 dni w górach ale prowadząc szkolenie już takiego luzu nie będę miała. Kijki jednak zabieram, może się uda choć raz..
Kolejny etap mobilizacji
Byłam na nauce chodzenia z kijkami pod okiem trenera-fachowca. Pokonaliśmy podobno 7 km w tempie, jak dla mnie, ostrym. Musiałam pokonać mój brak koordynacji: prawa ręka lewa noga, lewa ręka prawa noga..... Wróciłam mokra i podobno tak ma być. Tylko nie wiem skąd mam pęcherz na środkowym palcu prawej ręki.
Pierwsze koty za płoty, jak to mówią. Nawet teściowa mnie pochwaliła która to szczęściara jest z tych chudych z natury.
Zmobilizowałam się..
Byłam na basenie, zapisałam się na gimnastykę w wodzie i uczestniczyłam w zajęciach. Nazywają to dumnie aerobik ale to nazwa na wyrost. Uroki mieszkania na wsi są takie, że wszędzie trzeba dojechać - na basen 15 km w jedną stronę. W sumie trzeba poświęcić na to dobre 2 godziny. Muszę zacząć chodzić z kijkami bo to mam za płotem. Trzeba by było wcześniej iść na kilka zajęć z trenerem. Wracając do basenu to miałam obawy, że uczestniczą w nich jakieś młódki, a okazało się że większość jest po 60-tce. Na tym tle moja kondycja wypadła przyzwoicie. Muszę namówić Gośkę sąsiadkę to we dwie będzie przyjemniej i taniej jeździć. Tym razem udało mi się nie zgubić w szatni
Minął miesiąc i trochę...
Minął miesiąc i dwa wyjazdy służbowe.
Delegacje rozstrajają mnie pod każdym względem. Po ostatnim, tygodniowym, urosłam ponad 1,5 kg. Dobre korytko podstawione pod nos, piwko (tylko 1 dziennie) i 12 godz. przy laptopie zrobiły swoje. Nawet próby pływania, był tam basenik, na niewiele się zdały.
Miśka - moja "wyciągaczka" spacerowa. Ktoś ją wywiózł do lasu, wybrała nasz dom i została.
, Do lipca był jeszcze Grey.
Dalej tak samo znaczy byle jak
Goście u mnie, ja w gościach, rozepchany żołądek i słodycze czyli zaprzeczenie jakiejkolwiek diety. Goście byli "zagramaniczni" więc nakarmić wypadało po polsku. Była okazja pozbyć się z zamrażarki szyneczki z daniela. Duszona w czerwonym winie z jarzynami, jałowcem i rozmarynem. Pyszna wyszła a i wrażenie na gościach zrobiłam odpowiednie. W prezencie dostałam kijki - spokojnie wiszą w przedpokoju.
Potem ja pojechałam na Podlasie. Uwielbiam tamtejszą zieleń łąk na każdym kroku. I te cudne wspomnienia z kolejnych wakacji przez całe dzieciństwo. Przed domem, dawniej mojej babci, rośnie leszczyna. Teraz orzechy są najlepsze, a jestem potwór orzechowy. Efekt maratonu obżarstwa jest oczywisty. W jesienne ciuchy nie wejdę a w październiku prowadzę szkolenia i biurko baleronów nie zakryje.
B i e r z s i ę b a b o d o r o b o t y !
Kiepsko
Minęły prawie 3 miesiące a ubyło zaledwie 3,5 kg. Oczywiście moja wina, przyznaję się bez bicia. Dieta "na oko" podbudowana od czsu do czsu słodyczmi, bo jak w taki upał odmówić sobie lodów. Można tylko ja za mało mam samozaparcia. Na dodatek co chwilę w delegacji. Zapuściłam siebie, dom i ogród. Powinnam rzucić któreś dodatkowe zajęcie, choćby zawiesić działalność. Poczekam, sierpień mam bez delegacji to odsapnę.
Liliowce kwitną cudnie choć ledwie je z zielska widać. Muszę je uwolnić.
Gdyby tak częściej
Kiepsko mi idzie. Ciągle wyjeżdżam w delegacje i wtedy klapa z dietą. W tym tygodniu poszło lepiej dzięki Bieszczadom. Gdybym tak choć raz w tygodniu zaserwowała sobie taką "wyrypę" jak wczoraj to by pewnie były super postępy. Mimo diety stołówkowej ubyło mnie więcej niż poprzednio.
Wybrałyśmy się z Gośką (koleżanką) na Dwernik Kamień, z lenistwa trasą najkrótszą.
Naiwniaczki, najkrótsza okazała się najbardziej stroma więc spłynęłyśmy potem - dosłownie. Mokre miałam na sobie wszystko.
Zważywszy, że 6 lat temu na Wetlińską prawie mnie wciągali, jestem z siebie dumna.
Widoki ze szczytu warte są trudu wspinaczki.
Dobry? początek.
Zaczynam i to nie jest problem. Problemem jest wytrwać i jeszcze dołożyć aktywność fizyczną. Jak to zrobię przy etacie, zleceniu i działalności gospodarczej nie wiem.