Na początek chciałabym opisać moje zmagania w walce właściwie już nie z nadwagą, ale z otyłością do tej pory. Moja „dieta cud” rozpoczęła się dokładnie we wtorek 27 lipca 2010 roku. Dokładnie pamiętam ta datę, ponieważ było to dzień po imieninach koleżanki z pracy. Właśnie imieninowe obżarstwo nakłoniło nas do przystąpienia do diety. Druga koleżanka była po porodzie ok. 2 miesiące i też zostało jej kilogramów pociążowych. Jednak największa z nich byłam JAL. Zawsze byłam „większym dzieckiem”. Rosłam szybciej, byłam od wszystkich wyższa i większa. Do końca liceum moja waga była powiedzmy ok., ważyłam w tamtym okresie ok. 68-70 kg. Wtedy oczywiście wydawało mi się, że jestem wielorybem. Z perspektywy czasu wiem, że nie wyglądałam wtedy tak strasznie źle. Problem z szybkim przybieraniem na wadze pojawił się w momencie wyprowadzki na tzw „swoje”. Rozpoczął się okres „śmieciowego” jedzenia. Głównym posiłkiem w ciągu tygodnia była pizza (tanio i szybkoJ)), do tego Fast food, napoje gazowane oraz ukochane słodycze w ilości bez opamiętania. To właśnie mnie zgubiło. W przeciągu niespełna czterech lat przytyłam około 35 kilogramów.
W dzień rozpoczęcia diety, tak bardzo się zmobilizowałam, że pojechałam zapisać się także do fitness klubu. Pierwszy raz byłam na zajęciach w środę 28 lipca. Wypełniając formularz, musiałam się zważyć. Kiedy waga pokazała 95,6 kg doznałam szoku. Nie miałam nigdy wagi w domu, więc nie ważyłam się. Owszem widziałam, że kupuję ubrania w coraz większych rozmiarach, ale zbytnio się tym nie przejmowałam. Tym bardziej, że mój luby, akceptował mnie taką jaką byłam (choć gdy się poznaliśmy, wyglądałam nieco inaczej) i nigdy nie usłyszałam z jego ust złego słowa, wręcz przeciwnie. I tak sobie wygodnie żyłam przez te lata i jadłam i jadłam i jadłam…. Jedzenia nie było końca. Jednak w dniu zważenia się poczułam taką niesamowitą mobilizację i determinację. Zaczęłam dokładnie i skrupulatnie stosować dietę, zakupiłam wagę, parowar, gril. Gotowałam na parze smaczne obiadki, grillowałam mięso, jadłam mnóstwo owoców i warzyw, sałatek. Ćwiczyłam 2-3 racy w tygodniu po około 2-3 godziny. I mój wysiłek opłacił się, po ponad miesiącu dokładnie 14.09.2010 ważyłam już 82 kg., czyli 13,6 kg w dół. 15.09.2010 wyjeżdżałam na już wcześniej zaplanowane wakacje oczywiście z opcją All inclusive. Na początku miałam postanowienie, że będę się ograniczała, jednak po 2-3 dniach poszło ono w niepamięć. Jadłam wszystko, począwszy od dużych obiadów po słodkości. Jednak przy tak wysokiej temperaturze apetyt także był umiarkowany i może właśnie to mnie uratowało, a może to, że bardzo dużo się ruszaliśmy, tzn. zwiedzaliśmy, dużo pływaliśmy. Dzięki temu po 2 tygodniach waga nie ruszyła w górę, a pozostała na swoim miejscu. Bardzo się obawiałam, że jak wrócę to Home, to nie będę potrafiła wrócić do diety i rzeczywiście początkowo było trudno, ale udało się. Już pod koniec października 2010 ważyłam 75 kg.
Do końca roku udało mi się jeszcze zejść do wagi 70kg. Potem święta, obżarstwo, nowy rok. Od stycznia do marca 2011 dieta zeszła na dalszy plan, ponieważ miałam sesję na studiach, i w dodatku zmieniłam pracę. Ale pod koniec marca, kiedy wszystko się unormowało wrócił tez zapał do diety. Zapisałam się na fitness. Na dietę przeszłam na początku kwietnia. Zaczęłam też biegać intensywnie, codziennie ok. 40 min. Jednak po dwóch tygodniach skontuzjowałam kostkę i niestety musiałam na klika dni zaprzestać, ale rychło po świętach planuję wznowienia biegów, ponieważ bardzo mnie to wciągnęło. Poza tym planuję też wznowienie jazdy konnej, której uczyłam się jako dziecko. Dziś moja waga wskazuje 66,2 kg. Na początku diety założyłam sobie cel, 65 kg, jednak z czasem przekształcił się on w 55 kg. Teraz trudniej jest już schudnąć niż na początku, waga spada, ale bardzo wolno. To trochę demobilizujące, ale staram się nie poddawać. Dlatego między innymi piszę ten pamiętnik, żeby pomógł mi przetrwać ten czas. Poza tym mam nadzieję, że choćby jednej osobie pomoże moja historia, tak jak inne pomogły mnie.