
Jak widać na załączonym obrazku, waga sobie rośnie. Dawno nie widziałam na wadze mojego 64 z kawałkiem. No masakra jakaś. Nie jestem oczywiście bez winy, bo mimo że kroków jak na mnie sporo, to jednak żarcia za dużo. Żeby to jeszcze było jakieś wartościowe, ale nie. Wracają najgorsze przyzwyczajenia.
Rano owsianka z bananem, wieczorem powtórka. Może i białkowe naleśniki na obiad, ale jakieś lody bo upał, czy ciasteczko pomiędzy, bo przecież bez cukru. Ciastka bez cukru, to też tuczące węgle niestety. No i kawał ciasta z kremem mnie skusił w tym tygodniu. Skumulowało się i waga wzrosła.
Mam wrażenie, że odkąd odeszłam od IF wszystko się poszło walić. Wrócił apetyt, wróciły pokusy. Niby narzekałam, że IF guzik daje, ale jak przestałam jeść w oknie, to się rozjechało i ciągle szukam, co by tu zjeść.
Trzeba to zatrzymać, ale kompletnie nie mam chwilowo na tyle silnej woli, żeby się ogarnąć.
Zewsząd/yt/ dochodzą informacje, że węgle to zło, że keto to wybawienie. A ja nie lubię tłusto, kocham węgle i moje poranne owsianki z bananem, których za chiny ludowe nie zamienię na jajecznicę na boczku z parówkami.
Najlepsza dieta, to ta bez wykluczeń, moim zdaniem. No nic to- nowy tydzień, nowe możliwości, samo się nie zrobi. Pomarudziłam :)
Na poprawę nastroju migawki z działki, bo i moje tulipany wreszcie zakwitły. Muszę jeszcze dopracować mój kwiatowy kawałek ziemi, bo nie wiem co kwiat, co chwast i mało coś w nim kwitnie póki co. Ale chyba nie powinnam marudzić, bo to dopiero maj. Ach, ta niecierpliwość :)
