Mam na studiach koleżankę. Bardzo bliską. Z podobnym problemem jak ja - nadmiar kilogramów. Od początku znajomości słyszę, że musi schudnąć, że czas się zmienić i tym podobne frazesy.
Siedzimy dzisiaj na uczelni, mamy chwilową przerwę między zajęciami. Pech chciał, że usiadłyśmy koło bufetu... Momentalnie koleżanka odbyła wycieczkę do lady i wróciła z batonikiem i słodzonym soczkiem 0,5l. Zjadła, po czym stwierdziła, że w dalszym ciągu jest głodna. Ale, że się nie martwi, bo w domu ma jeszcze kolejnego batona przygotowanego na dziś. Zapytałam ją czy jadła coś rano. Stwierdziła, że nie , bo wolała chwilę dłużej pospać. No trudno, jej wybór.
Ta sama koleżanka dwie godziny później.
Siedzimy z drugą koleżanką i obie wcinamy lunchboxy. W pewnym momencie słyszymy, że też chętnie by taki zjadła. Mówię, że nie ma problemu w przygotowaniu takiego posiłku. Słyszę śpiewkę, że woli rano pospać. I tu zaskoczenie, bo obie mówimy, że przygotowujemy wieczorem. W odpowiedzi słyszymy: wieczorem to ja mam inne zajęcia - filmy na przykład oglądam. Po raz kolejny jej wybór.
Nie chcę jej oceniać, bo jeszcze niedawno sama wolałam te minut dłużej poleżeć. Teraz wstaję wcześniej, jem cieplutką pożywną owsiankę/jaglankę/jęczmienkę() i dopiero wtedy wychodzę z domu. Ale dzięki temu jestem w stanie wytrzymać z otwartym umysłem i bez głodu do pierwszej przerwy zajęciowej.
Cukier całkiem wyeliminowałam ze swojego jadłospisu. I jestem z tego niewiarygodnie dumna! Kiedyś standardem było zagryzanie głodu batonem.
Ale dzięki tym wszystkim zmianom straciłam już 5 kilogramów tak ciężkich kilogramów.
Chciałabym na nią wpłynąć, żeby też spróbowała. Ale ja mogę tylko sugerować. Nie zmuszę jej... Niestety...
Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie!