A no i krótka (widzę,że nie wyszła taka krótka:)) relacja:W sobotę trasa
72 km: Świdnica-Rzeczka-Świdnica:

Na osi pionowej skala zaczyna się od 200 m, podziałka co 100, co daje różnicę wzniesień ponad 500 m. Trochę jest, ale bez szaleństw. Pokusiłam się o bicie rekordu szybkości, ale jak pisałam - nie udało się.
W niedzielę postanowiłam zrobić podobną wycieczkę (ten sam punkt doecelowy, jednak trochę inna trasa). Okazała się być przepiękna, trafiłam do bajkowej wsi, gdzię przyznaję - oniemiałam! Jechałam z prędkością chyba 10 km/h przez nią, byle tylko zdążyć się nasycić widokami. (
Diam - na bank Cię tam zabiorę!!). Ale jednak wciąż pod górę i pod górę, i tak któryś kilometr jak zobaczyłam jeszcze większe nachylenie to postanowiłam zrobić sobie chwilę przeprwy na wszamanie batona musli. Po chwili słyszę głosy, patrzę - pod górę ciśnie trzech byczków (na oko mój wiek, okazali się być tyci starsi), "cześć, cześć, na górę czy w dół?", ja - "na górę," "to pakuj się za nas, będzie Ci łatwiej ;)". I w ten oto sposób zyskałam trzech kompanów rowerowych na kilka następnych godzin. Oni nie szosowi, oni górscy, oni terenowi, jak
Mysza, a ja - mało asertywna dałam się zaciągnąć wpierw na
Przełęcz Walimską ciężkim (jak dla mnie) terenem, a później (po piwku, o zgrozo!!) na górę -
Wielką Sowę (1015 m.n.p.m). Co mi dało przewyższenie w trasie ok 800 m.
A chwalę się, bo to dla mnie był szok, że RAZ - dałam radę, a DWA - praktycznie nie odstawałam od nich. No dobra, przyznam, końcówka podjazdu, to nie podjazd, to podejście :) Ale to tylko kilka minut
![]()
Powrót do domu przyniósł mi rekord prędkości:
61,5 km/h i średnią (oczywiście tylko podczas powrotu), podejrzewam tylko, w okolicach 30-35 km/h.
MYSZA - już wiem czym się można jarać w kolarstwie górskim, nieprawdopodobne to były wrażenia. Wyłączyłam strach. No może nie wyłączyłam, ale skręciłam z maxa na poziom umiarkowany. I w takich warunkach to można z góry zjeżdżać nie wciskając wciąż hamulca
![]()
Zdechła jestem do dziś, nogi wciąż zmęczone, ale warto było, oj WARTO!!
I przyznać muszę, że towarzystwo podczas jazdy (zwłaszcza tak zacne, na jakie udało mi się fartem trafić) to skarb. I chyba zacznę szukać!! A ilu ciekawych rzeczy się dowiedziałam, jeśli idzie o mój rower: co do wymiany, co do naprawy, jak, gdzie i kiedy....