- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
-
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
18 października 2014, 23:40
Piszę ten temat, żeby się wygadać...żeby wylać moje cholerne myśli, więc z góry dziękuję za komentarze typu "powinnaś się leczyć zamiast pisać o tym na forum".
Więc miałam się leczyć, ale nie nadaję się do leczenia w klinice, a moja rodzina stwierdziła, że psycholog mi nie pomoże i będzie lepiej jak mi wpierdolą, ale mniejsza z tym. Wszyscy się cieszą, bo podobno tyję, wszyscy trują mi dupę jak świetnie wyglądam, bo jem i tak dalej i tak dalej....doprowadza mnie to do szału, czuję jak ulatuje ze mnie życie, mam podły nastrój, ciągle płaczę, moja samoocena pełza po ziemii....ogólnie utrzymuję wagę ok. 51kg z tym, że w piątek jest to 50kg a w niedzielę już 54kg....wygląda to tak, że na tygodniu mam podły humor, czuję się jak gówno więc nie jem prawie nic...dosłownie minimum, wracam do domu jak najpóźniej i zjadam drobny posiłek żeby rodzinka mogła się cieszyć, że tyję...a w weekend budzi się we mnie potwór, pochłaniam dosłownie wszystko na swojej drodze, aż do momentu kiedy jedzenie samo mi wraca...moje anorektyczne ja wcale nie przesadza, pochłaniam dobre 10tyś kcl...i tak w każdy piątek i sobotę w sumie od września, czyli od momentu kiedy moja rodzina magicznie odkryła, że znowu schudłam (po zrzucie 20kg) bo ktoś im powiedział....nie panuję nad sobą...czuję, że jeśli to jeszcze potrwa jakiś czas to skończę ze sobą...po prostu zjada mnie to od środka, całe moje życie kręci się wokoło cholernego jedzenia...niby wiem, że mam problem, ale nie chcę się do tego przyznać przed samą sobą, a co dopiero przed kimś innym...nie wiem co mam robić sama ze sobą, chcę wrócić do momentu kiedy jadłam zdrowo, fakt trochę mało bo 1700kcl, ale czułam się świetnie psychicznie i fizycznie, a teraz? Nawet moje ciało nie daje rady...jak przy 47kg miałam regularny okres, tak teraz w ogóle go nie mam, moja cera to istna porażka, mam wzdęcia, biegunki, boli mnie żołądek i nie potrafię wyjść z tego błędnego koła...a moja rodzina jeszcze mnie w tym wspiera, bo waży wbrew mojej woli w każdą sobotę po jedzonku żeby nie było, co wywołuje we mnie wstręt do własnej osoby, a potem pomagają mi pakować w siebie to żarcie, bo przecież muszę tyć tyć tyć tyć....na prawdę nie daję już sobie rady....
Wybaczcie jeśli to co napisałam, nie ma żadnego sensu, pisałam co mi przyszło na myśl....był ktoś może kiedyś w takiej sytuacji? Jak udało Ci się przerwać ciąg? Bo na tym mi teraz zależy najbardziej...
18 października 2014, 23:44
tak, powinnas się leczyc zamiast pisac o tym na forum.
Masz chorą psychikę.
18 października 2014, 23:47
Na prawdę przykre, że masz takie prowizoryczne wsparcie. Niemniej jednak leczyć się powinnaś i dobrze to wiesz, ale mimo wszystko tego kroku nie podejmujesz. Dlaczego nie nadajesz się do leczenia w klinice?
18 października 2014, 23:50
Na prawdę przykre, że masz takie prowizoryczne wsparcie. Niemniej jednak leczyć się powinnaś i dobrze to wiesz, ale mimo wszystko tego kroku nie podejmujesz. Dlaczego nie nadajesz się do leczenia w klinice?
Za mało miejsc, za wysokie bmi, za dobre wyniki badań...jeeeej.
18 października 2014, 23:52
Za mało miejsc, za wysokie bmi, za dobre wyniki badań...jeeeej.Na prawdę przykre, że masz takie prowizoryczne wsparcie. Niemniej jednak leczyć się powinnaś i dobrze to wiesz, ale mimo wszystko tego kroku nie podejmujesz. Dlaczego nie nadajesz się do leczenia w klinice?
A co z regularnymi wizytami u psychologa? Do tego chyba nie trzeba spełniać żadnych kryteriów.
18 października 2014, 23:57
A co z regularnymi wizytami u psychologa? Do tego chyba nie trzeba spełniać żadnych kryteriów.Za mało miejsc, za wysokie bmi, za dobre wyniki badań...jeeeej.Na prawdę przykre, że masz takie prowizoryczne wsparcie. Niemniej jednak leczyć się powinnaś i dobrze to wiesz, ale mimo wszystko tego kroku nie podejmujesz. Dlaczego nie nadajesz się do leczenia w klinice?
Wiesz, wizyty kosztują...ja sama jeszcze nie zarabiam, a na kasę chorych przy szczęści mam dwa spotkania na miesiąc....moja rodzinka twierdzi, że skoro znowu zaczęłam jeść to nie ma żadnego problemu...
19 października 2014, 00:02
Wiesz, wizyty kosztują...ja sama jeszcze nie zarabiam, a na kasę chorych przy szczęści mam dwa spotkania na miesiąc....moja rodzinka twierdzi, że skoro znowu zaczęłam jeść to nie ma żadnego problemu...A co z regularnymi wizytami u psychologa? Do tego chyba nie trzeba spełniać żadnych kryteriów.Za mało miejsc, za wysokie bmi, za dobre wyniki badań...jeeeej.Na prawdę przykre, że masz takie prowizoryczne wsparcie. Niemniej jednak leczyć się powinnaś i dobrze to wiesz, ale mimo wszystko tego kroku nie podejmujesz. Dlaczego nie nadajesz się do leczenia w klinice?
Są poradnie zdrowia psychicznego z NFZ, wiele ludzi nie ma pieniędzy na prywatne wizyty. Sama do takiej uczęszczałam, ale z innym problemem. Pierwszy wywiad z psychiatrą praktycznie natychmiastowy, tempo kolejnej wizyty w zależności od przypadku. Wystarczy tylko chcieć! Musisz zdecydować czy dalej chcesz się tak wyniszczać i wymyślać powody przez które nie możesz nic zrobić, czy wziąć się w garść.
Wystarczą google i trochę chęci do życia
Poradnia Zdrowia Psychicznego
ul. Lompy 16 31, 40-038 Katowice
Edytowany przez c96938a5d20d709c8315a86845e9d6db 19 października 2014, 00:04
19 października 2014, 03:45
Wpisałam ci moje uwagi w to co napisałaś. Nie wiem czy powinnam to robić tak właściwie, bo wyszło to strasznie dosadnie i po chamsku, jak po pierwszej uwadze będziesz miała dość to nie czytaj i napisz mi żebym skasowała ten post żeby Cię później nie kusiło.
To, że się ma napady głodu po anoreksji mi się wydaje całkiem logiczne, przecież skoro organizm ma niedobory wszystkiego to walczy o to żeby się móc odbudować, a do tego potrzebuje jedzenia. Tym bym się w ogóle nie przejmowała, tylko jadła tak żeby nie być głodną, na pewno więcej niż 1700 kalorii, tylko zdrowo. A Ty sobie wzięłaś i generujesz te napady. Robiłam to samo, tylko nie po anoreksji, tylko w ramach kompulsów. Nażarłam się 10 tys. kalorii z cukru, potem cały tydzień jadłam super mało - żeby jakoś to wyrównać. Przychodził weekend, nie wytrzymywałam tego i znowu się obżerałam, tak w kółko. Musisz zacząć jeść normalnie. Normalnie będzie oznaczało, że wstajesz robisz sobie owsiankę, jajecznicę i kanapkę, itp. - mija trzy godziny znowu sobie robisz coś sensownego do jedzenia. Mija kolejne 3 godziny wcinasz obiad. I tak jeszcze co najmniej dwa posiłki. Inaczej będziesz wygłodzona i się rzucisz na jedzenie. Jak w starożytnym Rzymie były klęski głodu to cesarz, jak już się to jedzenie pojawiało, kazał ludziom wydawać po jednym bochenku chleba dziennie. I ściśle tego pilnowano. Sporo ludzi w innym wypadku umierało z przejedzenia. Oni nie mieli zaburzeń odżywiania, po prostu organizm tak skrajnie reagował, że domagał się jedzenia mimo że fizycznie go nie umiał przyjąć. Masz to samo. Wymiotujesz z przejedzenia, te skoki wagi są spowodowane tym że właśnie - napchasz się na raz, zatrzymuje się woda, to jedzenie zalega w jelitach. Plus u Ciebie dodatkowo jest psychiczny aspekt. Tam cesarz zamykał spichlerz i brał odpowiedzialność za ludzi, Ty musisz zacząć odpowiadać za samą siebie, jakkolwiek okrutne by to nie było nikt z zewnątrz za Ciebie tego nie zrobi. Oczywiście dobry jadłospis pomoże, taki zdrowy. Jak nie masz okresu zacznij jeść też więcej tłuszczu niż przeciętna osoba. Nie gwarantuje Ci, że okres wróci sam, bez hormonów, ale chyba warto spróbować sobie pomóc. Kluczowe jest jednak ogarnięcie psychiki. Najlepiej zacząć od tego dlaczego masz zaburzenia odżywiania. Bo to daje kontrolę. Życie Ci się wymykało przez palce, to znalazłaś sobie jedyną dziedzinę którą mogłaś w pełni kontrolować. Jedzenie. Jak zaczęłaś wychodzić z any to tą kontrolę zaczęłaś tracić, panika, więc dla odmiany pocieszenia sobie zaczęłaś szukać w jedzeniu. Przez 5 dni w tygodniu zachowujesz się jak anorektyczka, a przez 2 pozostałe jak bulimiczka (albo jak ktoś kto ma kompulsy/BED - zależy czy wymiotujesz celowo, czy wymiotujesz na serio fizjologicznie, bo żołądek nie wytrzymuje). To wszystko generuje wysoki poziom złości i bezsilności równocześnie, przy tym żalu do rodziny, wyrzutów sumienia, plus oczywiście doła. Pomyśl sobie, że musisz walkę o normalność zacząć od odcięcia się od opinii innych. Uważam, że rodzina Cię okropnie niszczy, w żadnym wypadku nie powinnaś być ważona - znaczy inaczej, ważyć Cię można, ale na litość boską, ktoś kto ma anoreksję/bulimię nie powinien być ważony co tydzień ( i nie wiem, to jest do oceny przez psychologa, ale na moje nie powinien wiedzieć ile waży dopóki się nie upora z chorobą). To im powiedz, że Ci wcale nie pomagają, tylko to jest destrukcyjne skrajnie. Przestańże w końcu robić coś "bo rodzina", a zacznij robić to co będzie dla Ciebie dobre. I uważam, że powinnaś iść na terapię. Wątpię żebyś sama sobie była w stanie w obecnym stanie psychicznym sobie poradzić w pełni samodzielnie. Tak jak już wyżej było pisane, są poradnie NFZtowskie, możesz poszukać i na prawdę powinnaś pójść. Wiem, że się pewnie boisz, że ktoś Ci powie w twarz dokładnie to czego rak bardzo usłyszeć nie chcesz, ale pomyśl sobie tak - no to usłyszysz, raz dostaniesz w twarz i będziesz mogła się potem otrząsnąć i zacząć stawać na nogi, a tak to będziesz wiecznie tkwić w takim zawieszeniu. Nie da się napisać Ci na forum zrób to czy siamto. Po pierwsze nie widziałam tu psychoanalityka, a ktoś z fachową wiedzą by był wskazany. Po drugie, no nie da się tak radzić przez szklany ekran komputera. Jednak żywy człowiek i rozmowa w cztery oczy daje więcej. Jak nie masz przyjaciela, z którym byś mogła pogadać to pogadaj z kimś do kogo masz jakiś ślad zaufania. Sama miałam w życiu taką sytuację. Prawie obca mi dziewczyna powiedziała mi wprost, że sobie nie radzi z życiem i nie ma z kim pogadać, wyglądam na ogarniętą i czy może pogadać ze mną. Nie wyśmiałam jej, pogadałyśmy, życia jej nie naprawiłam, ale przynajmniej mogła się wypłakać. Psycholog, przyjaciel, ktoś z kim możesz chwilę porozmawiać, nie ważne - ktokolwiek, bo jak się zamkniesz z tym problemem w sobie to będzie tylko gorzej.
Piszę ten temat, żeby się wygadać...żeby wylać moje cholerne myśli, więc z góry dziękuję za komentarze typu "powinnaś się leczyć zamiast pisać o tym na forum" boisz się oceny społeczeństwa, niezrozumienia, krytyki. Więc miałam się leczyć, ale nie nadaję się do leczenia w klinice, a moja rodzina stwierdziła, że psycholog mi nie pomoże i będzie lepiej jak mi wpierdolą, ale mniejsza z tym Twoja rodzina mi się wydaje taką kulą u nogi jeżeli chodzi o leczenie, dodatkowo masz niewyartykułowany wprost żal do nich o to. Wszyscy się cieszą, bo podobno tyję, wszyscy trują mi dupę jak świetnie wyglądam znów - awersja do bycia w jakikolwiek sposób ocenianą (niezależnie czy na plus czy na minus), bo jem i tak dalej i tak dalej....doprowadza mnie to do szału, czuję jak ulatuje ze mnie życie, mam podły nastrój, ciągle płaczę jakiś okołodepresyjny stan, moja samoocena pełza po ziemii plus problemy z samoakceptacją + nie wiem, nie mam pojęcia jak funkcjonuje psychika anorektyczek, mogę zgadywać - a zgaduję, że tak do końca wyleczona nie jesteś i masz jakieś tam wyrzuty sumienia w związku z tym, że Twoje ciało się zmienia (a na pewno tych zmian się boisz)....ogólnie utrzymuję wagę ok. 51kg z tym, że w piątek jest to 50kg a w niedzielę już 54kg....wygląda to tak, że na tygodniu mam podły humor, czuję się jak gówno więc nie jem prawie nic tu bym powiedziała, że włącza się takie anorektyczne podejście, jest źle, muszę siebie "ukarać" = nie będę jadła...dosłownie minimum, wracam do domu jak najpóźniej i zjadam drobny posiłek żeby rodzinka mogła się cieszyć, że tyję znów, wszystko żeby nie być ocenianą i krytykowaną...a w weekend budzi się we mnie potwór nie wiem jak się to nazywa, widziałam to w jakimś około-naukowym programie o zaburzeniach odżywiania, anorektyczka oddzieliła sobie wycinek osobowości, tak żeby nie brać na siebie odpowiedzialności za samą siebie (tak długo jak mówiła ona i ja to nie bardzo mogła się wyleczyć, dopiero jak na powrót wcieliła ten fragment i zrozumiała że to ona nim steruje, nie on nią terapia zaczęła działać) - jakkolwiek debilnie to brzmi chyba coś w tym jest, pochłaniam dosłownie wszystko na swojej drodze, aż do momentu kiedy jedzenie samo mi wraca...moje anorektyczne ja wcale nie przesadza, pochłaniam dobre 10tyś kcl...i tak w każdy piątek i sobotę w sumie od września, czyli od momentu kiedy moja rodzina magicznie odkryła, że znowu schudłam (po zrzucie 20kg) bo ktoś im powiedział znów żal do nich ....nie panuję nad sobą...czuję, że jeśli to jeszcze potrwa jakiś czas to skończę ze sobą komentarz chyba zbędny...po prostu zjada mnie to od środka, całe moje życie kręci się wokoło cholernego jedzenia jak przy nerwicach i jakiś obsesyjnych zaburzeniach...niby wiem, że mam problem, ale nie chcę się do tego przyznać przed samą sobą, a co dopiero przed kimś innym klasyczne wyparcie...nie wiem co mam robić sama ze sobą, chcę wrócić do momentu kiedy jadłam zdrowo, fakt trochę mało bo 1700kcl, ale czułam się świetnie psychicznie i fizycznie, a teraz? Nawet moje ciało nie daje rady...jak przy 47kg miałam regularny okres, tak teraz w ogóle go nie mam, moja cera to istna porażka, mam wzdęcia, biegunki, boli mnie żołądek i nie potrafię wyjść z tego błędnego koła no właśnie, dalej tkwisz skrajnie głęboko w tym...a moja rodzina jeszcze mnie w tym wspiera, bo waży wbrew mojej woli w każdą sobotę po jedzonku żeby nie było, co wywołuje we mnie wstręt do własnej osoby, a potem pomagają mi pakować w siebie to żarcie, bo przecież muszę tyć tyć tyć tyć....na prawdę nie daję już sobie rady tracisz kontrolę, stąd panika....Wybaczcie jeśli to co napisałam, nie ma żadnego sensu, pisałam co mi przyszło na myśl....był ktoś może kiedyś w takiej sytuacji? Jak udało Ci się przerwać ciąg? Bo na tym mi teraz zależy najbardziej...
19 października 2014, 09:18
Wpisałam ci moje uwagi w to co napisałaś. Nie wiem czy powinnam to robić tak właściwie, bo wyszło to strasznie dosadnie i po chamsku, jak po pierwszej uwadze będziesz miała dość to nie czytaj i napisz mi żebym skasowała ten post żeby Cię później nie kusiło. To, że się ma napady głodu po anoreksji mi się wydaje całkiem logiczne, przecież skoro organizm ma niedobory wszystkiego to walczy o to żeby się móc odbudować, a do tego potrzebuje jedzenia. Tym bym się w ogóle nie przejmowała, tylko jadła tak żeby nie być głodną, na pewno więcej niż 1700 kalorii, tylko zdrowo. A Ty sobie wzięłaś i generujesz te napady. Robiłam to samo, tylko nie po anoreksji, tylko w ramach kompulsów. Nażarłam się 10 tys. kalorii z cukru, potem cały tydzień jadłam super mało - żeby jakoś to wyrównać. Przychodził weekend, nie wytrzymywałam tego i znowu się obżerałam, tak w kółko. Musisz zacząć jeść normalnie. Normalnie będzie oznaczało, że wstajesz robisz sobie owsiankę, jajecznicę i kanapkę, itp. - mija trzy godziny znowu sobie robisz coś sensownego do jedzenia. Mija kolejne 3 godziny wcinasz obiad. I tak jeszcze co najmniej dwa posiłki. Inaczej będziesz wygłodzona i się rzucisz na jedzenie. Jak w starożytnym Rzymie były klęski głodu to cesarz, jak już się to jedzenie pojawiało, kazał ludziom wydawać po jednym bochenku chleba dziennie. I ściśle tego pilnowano. Sporo ludzi w innym wypadku umierało z przejedzenia. Oni nie mieli zaburzeń odżywiania, po prostu organizm tak skrajnie reagował, że domagał się jedzenia mimo że fizycznie go nie umiał przyjąć. Masz to samo. Wymiotujesz z przejedzenia, te skoki wagi są spowodowane tym że właśnie - napchasz się na raz, zatrzymuje się woda, to jedzenie zalega w jelitach. Plus u Ciebie dodatkowo jest psychiczny aspekt. Tam cesarz zamykał spichlerz i brał odpowiedzialność za ludzi, Ty musisz zacząć odpowiadać za samą siebie, jakkolwiek okrutne by to nie było nikt z zewnątrz za Ciebie tego nie zrobi. Oczywiście dobry jadłospis pomoże, taki zdrowy. Jak nie masz okresu zacznij jeść też więcej tłuszczu niż przeciętna osoba. Nie gwarantuje Ci, że okres wróci sam, bez hormonów, ale chyba warto spróbować sobie pomóc. Kluczowe jest jednak ogarnięcie psychiki. Najlepiej zacząć od tego dlaczego masz zaburzenia odżywiania. Bo to daje kontrolę. Życie Ci się wymykało przez palce, to znalazłaś sobie jedyną dziedzinę którą mogłaś w pełni kontrolować. Jedzenie. Jak zaczęłaś wychodzić z any to tą kontrolę zaczęłaś tracić, panika, więc dla odmiany pocieszenia sobie zaczęłaś szukać w jedzeniu. Przez 5 dni w tygodniu zachowujesz się jak anorektyczka, a przez 2 pozostałe jak bulimiczka (albo jak ktoś kto ma kompulsy/BED - zależy czy wymiotujesz celowo, czy wymiotujesz na serio fizjologicznie, bo żołądek nie wytrzymuje). To wszystko generuje wysoki poziom złości i bezsilności równocześnie, przy tym żalu do rodziny, wyrzutów sumienia, plus oczywiście doła. Pomyśl sobie, że musisz walkę o normalność zacząć od odcięcia się od opinii innych. Uważam, że rodzina Cię okropnie niszczy, w żadnym wypadku nie powinnaś być ważona - znaczy inaczej, ważyć Cię można, ale na litość boską, ktoś kto ma anoreksję/bulimię nie powinien być ważony co tydzień ( i nie wiem, to jest do oceny przez psychologa, ale na moje nie powinien wiedzieć ile waży dopóki się nie upora z chorobą). To im powiedz, że Ci wcale nie pomagają, tylko to jest destrukcyjne skrajnie. Przestańże w końcu robić coś "bo rodzina", a zacznij robić to co będzie dla Ciebie dobre. I uważam, że powinnaś iść na terapię. Wątpię żebyś sama sobie była w stanie w obecnym stanie psychicznym sobie poradzić w pełni samodzielnie. Tak jak już wyżej było pisane, są poradnie NFZtowskie, możesz poszukać i na prawdę powinnaś pójść. Wiem, że się pewnie boisz, że ktoś Ci powie w twarz dokładnie to czego rak bardzo usłyszeć nie chcesz, ale pomyśl sobie tak - no to usłyszysz, raz dostaniesz w twarz i będziesz mogła się potem otrząsnąć i zacząć stawać na nogi, a tak to będziesz wiecznie tkwić w takim zawieszeniu. Nie da się napisać Ci na forum zrób to czy siamto. Po pierwsze nie widziałam tu psychoanalityka, a ktoś z fachową wiedzą by był wskazany. Po drugie, no nie da się tak radzić przez szklany ekran komputera. Jednak żywy człowiek i rozmowa w cztery oczy daje więcej. Jak nie masz przyjaciela, z którym byś mogła pogadać to pogadaj z kimś do kogo masz jakiś ślad zaufania. Sama miałam w życiu taką sytuację. Prawie obca mi dziewczyna powiedziała mi wprost, że sobie nie radzi z życiem i nie ma z kim pogadać, wyglądam na ogarniętą i czy może pogadać ze mną. Nie wyśmiałam jej, pogadałyśmy, życia jej nie naprawiłam, ale przynajmniej mogła się wypłakać. Psycholog, przyjaciel, ktoś z kim możesz chwilę porozmawiać, nie ważne - ktokolwiek, bo jak się zamkniesz z tym problemem w sobie to będzie tylko gorzej.Piszę ten temat, żeby się wygadać...żeby wylać moje cholerne myśli, więc z góry dziękuję za komentarze typu "powinnaś się leczyć zamiast pisać o tym na forum" boisz się oceny społeczeństwa, niezrozumienia, krytyki. Więc miałam się leczyć, ale nie nadaję się do leczenia w klinice, a moja rodzina stwierdziła, że psycholog mi nie pomoże i będzie lepiej jak mi wpierdolą, ale mniejsza z tym Twoja rodzina mi się wydaje taką kulą u nogi jeżeli chodzi o leczenie, dodatkowo masz niewyartykułowany wprost żal do nich o to. Wszyscy się cieszą, bo podobno tyję, wszyscy trują mi dupę jak świetnie wyglądam znów - awersja do bycia w jakikolwiek sposób ocenianą (niezależnie czy na plus czy na minus), bo jem i tak dalej i tak dalej....doprowadza mnie to do szału, czuję jak ulatuje ze mnie życie, mam podły nastrój, ciągle płaczę jakiś okołodepresyjny stan, moja samoocena pełza po ziemii plus problemy z samoakceptacją + nie wiem, nie mam pojęcia jak funkcjonuje psychika anorektyczek, mogę zgadywać - a zgaduję, że tak do końca wyleczona nie jesteś i masz jakieś tam wyrzuty sumienia w związku z tym, że Twoje ciało się zmienia (a na pewno tych zmian się boisz)....ogólnie utrzymuję wagę ok. 51kg z tym, że w piątek jest to 50kg a w niedzielę już 54kg....wygląda to tak, że na tygodniu mam podły humor, czuję się jak gówno więc nie jem prawie nic tu bym powiedziała, że włącza się takie anorektyczne podejście, jest źle, muszę siebie "ukarać" = nie będę jadła...dosłownie minimum, wracam do domu jak najpóźniej i zjadam drobny posiłek żeby rodzinka mogła się cieszyć, że tyję znów, wszystko żeby nie być ocenianą i krytykowaną...a w weekend budzi się we mnie potwór nie wiem jak się to nazywa, widziałam to w jakimś około-naukowym programie o zaburzeniach odżywiania, anorektyczka oddzieliła sobie wycinek osobowości, tak żeby nie brać na siebie odpowiedzialności za samą siebie (tak długo jak mówiła ona i ja to nie bardzo mogła się wyleczyć, dopiero jak na powrót wcieliła ten fragment i zrozumiała że to ona nim steruje, nie on nią terapia zaczęła działać) - jakkolwiek debilnie to brzmi chyba coś w tym jest, pochłaniam dosłownie wszystko na swojej drodze, aż do momentu kiedy jedzenie samo mi wraca...moje anorektyczne ja wcale nie przesadza, pochłaniam dobre 10tyś kcl...i tak w każdy piątek i sobotę w sumie od września, czyli od momentu kiedy moja rodzina magicznie odkryła, że znowu schudłam (po zrzucie 20kg) bo ktoś im powiedział znów żal do nich ....nie panuję nad sobą...czuję, że jeśli to jeszcze potrwa jakiś czas to skończę ze sobą komentarz chyba zbędny...po prostu zjada mnie to od środka, całe moje życie kręci się wokoło cholernego jedzenia jak przy nerwicach i jakiś obsesyjnych zaburzeniach...niby wiem, że mam problem, ale nie chcę się do tego przyznać przed samą sobą, a co dopiero przed kimś innym klasyczne wyparcie...nie wiem co mam robić sama ze sobą, chcę wrócić do momentu kiedy jadłam zdrowo, fakt trochę mało bo 1700kcl, ale czułam się świetnie psychicznie i fizycznie, a teraz? Nawet moje ciało nie daje rady...jak przy 47kg miałam regularny okres, tak teraz w ogóle go nie mam, moja cera to istna porażka, mam wzdęcia, biegunki, boli mnie żołądek i nie potrafię wyjść z tego błędnego koła no właśnie, dalej tkwisz skrajnie głęboko w tym...a moja rodzina jeszcze mnie w tym wspiera, bo waży wbrew mojej woli w każdą sobotę po jedzonku żeby nie było, co wywołuje we mnie wstręt do własnej osoby, a potem pomagają mi pakować w siebie to żarcie, bo przecież muszę tyć tyć tyć tyć....na prawdę nie daję już sobie rady tracisz kontrolę, stąd panika....Wybaczcie jeśli to co napisałam, nie ma żadnego sensu, pisałam co mi przyszło na myśl....był ktoś może kiedyś w takiej sytuacji? Jak udało Ci się przerwać ciąg? Bo na tym mi teraz zależy najbardziej...
Twój komentarz wcale nie jest wredny, po prostu napisałaś 100% prawdy...ujęłaś wszystko to czego ja sama nie umiem ująć w słowa.
Wiem, że mam ogromny żal do mojej rodziny, ale zatrzymałam się na poziomie dziecka, które na siłę chce zwrócić na siebie uwagę rodziców, którzy totalnie zajęci są pracą i mają mnie gdzieś. Od małego miałam być idealnym dzieckiem, idealnie wyglądającym z idealnymi ocenami itp. Ale zawsze coś było źle...zawsze za gruba, za chuda, za głupia...stąd mój strach przed ich oceną i żal do nich...teraz ciągle słyszę tylko komentarze w stylu :jesteś chuda, wyglądasz jak szkapa: :nie rozumiem jak można Cię chcieć, wyglądasz jak babochłop: i tak w kółko i w kółko...tylko się śmieją i nabijają...moja matka śmiała się ze mnie nawet kiedy tłumaczyła lekarzowi rodzinnemu mój problem...nie wiesz jak to jest kiedy słyszy się takie rzeczy od osób na których najbardziej Ci zależy, psychika Ci wysiada....po za tym dziecko u psychologa to przecież wstyd i hańba dla całej rodziny...więc nie pójdę się leczyć zanim nie wykituję na ulicy lub się nie wyprowadzę...takie cholerne błędne koło...
Mój chłopak wie o tym wszystkim, to na prawdę wspaniały człowiek, cholernie mnie wspiera...ale widzę jak jego niszczy moja choroba, sam ma nerwicę, straszne problemy ze snem, a to co się ze mną dzieje tylko pogarsza jego stan...często on chce rozmawiać, a ja nie chcę bo się o niego martwię i nie chcę obciążać....mimo wszystko stara mi się jakoś pomóc, ale skoro ja nie potrafię sobie pomóc to on tym bardziej mi nie pomoże...w każdym razie jest jedynym powodem dla którego jakoś się trzymam, wstaję rano z łóżka i staram się jakoś żyć...