Temat: nie mogę schudnąć! pomocy!

Witam ;) Już nie daję sobie z tym wszystkim rady, proszę więc Was o jakieś wsparcie, porady.. Otóż: Jakoś w marcu jeszcze ważyłam 55-56kg przy wzroście 153-154, od kwietnia wzięłam się za siebie. Przez 1,5 mies schudłam do 49,5kg, marzy mi się waga 44,45. Na początku wyglądało to tak, że jadłam zdrowo, nie jadłam białego pieczywa, słodyczy, fast foodów, jedzenie 5 razy dziennie w wyznaczonych godzinach + bieganie i ćwiczenia. Któregoś 'pięknego' dnia przeliczyłam ile mniej więcej spożywam kalorii. Wyszło mi jakieś 1200-1300. Pewnego dnia waga mi stanęła. I tak się zaczęło. Z dnia na dzień starałam się jeść coraz mniej. Raz jadłam 1200, raz 1000, raz 1100, innym razem 1300, a potem zaczynałam się obżerać i czasami nawet ponad 2000kcal. I tak w kółko. Obżerstwo przychodziło coraz częściej, nie panowałam nad tym, i tak do dziś. Teraz moja waga waha się między 50,5 - 51,5 Nie mogę uwolnić się od liczenia kalorii, rzucam się na słodycze, chipsy.. Są dni, że na wszystko na raz, co tylko mam pod ręką. A to dlatego, że zauważyłam, że nawet jeśli jem zdrowo, tak do 1500 i biegam to i tak mi waga nie spada, więc przychodzą myśli 'to bez sensu, skoro i tak nie chudnę' i znowu zaczynam jeść. Bo po co się męczyć, skoro nie widać efektów? Nienawidzę swojego ciała i nie wiem już co mam robić. Proszę Was, pomóżcie mi dobrać jakąś odpowiednią dietę :( Warto dodać, że cierpię na niedoczynność tarczycy.. Teraz nawet boję się zacząć normalnie jeść, bo jak tylko to robię to zaraz widzę kg, czy półtorej w górę i znowu zaczynam dietę, chudnę ten GÓRA JEDEN KILOGRAM i nie mam siły trzymać się diety nie widząc dalszych efektów, zaraz znowu rezygnuję i znowu waga w górę i czuję się taka ociężała.. To mnie męczy. Chciałabym dobrać w końcu taką dietę, żeby nie tyle schudnąć, ale także nie nabawić się efektu jojo, którego panicznie się boję. Dodam na koniec, że za 1,5 mies kończę 18 lat. Z góry dziękuję za pomoc.

Podpisuję się pod postem Jurysdykcji. Ogólnie jakbym o sobie czytała, tylko że ja zaczynałam dużo wyższej wagi, jeszcze mniej jadłam, potem jeszcze większe ilości pochłaniałam jak rzucałam się na jedzenie i coraz więcej tyłam - więc taka kalka w makroskali - aż doszłam do momentu, że uznałam że wyglądam tak tragicznie i tak źle się sama z sobą czuję, że już mi wszystko jedno i tak nie schudnę i mogę się obżerać do nieprzytomności (tak tylko mówię, bo dostrzegam pewien schemat w podobnych historiach, więc potraktuj to jako ostrzeżenie i nie testuj na sobie :) Jakbym mogła cofnąć się w czasie z moimi obecnymi doświadczeniami i powiedzieć coś tamtej sobie to na pewno:

1. Albo już masz, albo niebawem będziesz mieć zaburzenia odżywiania, kompulsywnie się obżerasz, a potem głodzisz - częściowo to jest reakcja organizmu, częściowo siada psychika. Jesteś na bagnie, krok do przodu albo krok w tył tylko cię pogrąża, bo uruchamia taką lawinę zdarzeń. Jak nie chcesz utonąć to do cholery stój w miejscu i się nie ruszaj, bo tylko spokój może ten łańcuch objadanie-głodzenie przerwać.

2. Stój w miejscu, czyli ustabilizuj swoją wagę i swoją psychikę. Wagę - zbilansowaną dietą. Psychikę - zastanów się co cię ciągnie w dół. Stawiasz sobie wymagania, potem sama na siebie jesteś zła bo ich nie wypełniasz (nie widząc tego, że chciałaś zrobić za dużo i za szybko i tak złą dietą nikt by celu nie osiągnął), karzesz sama siebie i głodzisz się jeszcze bardziej, a kiedy to nie przynosi efektu wkurzasz się jeszcze bardziej. Masz tak podły nastrój, że chcąc się pocieszyć robisz w to najprostszy znany ci sposób - nagradzasz swoje smutki jedzeniem. Za chwilę jesteś zła, że zjadłaś i znów się karzesz. Powielasz schemat tak długo, aż po drodze uzależniasz się od jedzenia, jest równocześnie nagrodą i karą, więc myślisz o nim na okrągło i zaczyna być obsesją, nie środkiem, a celem życia. Musisz to przerwać, jedzenie ma być tylko środkiem, od dzisiaj nie jesz za karę, w nagrodę, bo ci smutno, bo jesteś z siebie dumna, bo wkurzył cię przyjaciel, bo się nudzisz, bo ktoś za wiele od ciebie wymaga, bo ci źle. Pomaga ci w tym postanowieniu to, że znasz cały ten mechanizm.

3. Zbilansowana dieta - jesz zgodnie ze swoim zapotrzebowaniem kalorycznym (więc na pewno nie mniej niż 1800 kcal, zapewne uwzględniając aktywność fizyczną więcej) i ustalasz sobie jakiś sensowny rozkład makroskładników, za mało węgli - brak energii, za mało białka - będziesz wiecznie głodna, za mało tłuszczu - rozwalasz sobie hormony. Za dużo węgli i tłuszczu - tyjesz, za dużo białka - rozwalasz sobie nerki. Przy tym jesz zdrowo - unikasz cukru, produktów z cukrem w składzie, z syropem glukozowo-fruktozowym i ogromną ilości chemii, nie smażysz w głębokim tłuszczu, wybierasz zdrowe tłuszcze, do każdego posiłku jesz owoc lub warzywo, pijesz co najmniej 2 litry wody i najlepiej jakąś zieloną herbatę, pokrzywę, miętę, zielone soki żeby oczyszczać organizm. 

4. Odpowiadasz sobie na pytanie czy jesteś na tym etapie w stanie sporadycznie (np. raz w tygodniu) zjeść coś słodkiego, czy zjedzenie jednej drożdżówki, loda, paska czekolady jest wykonalne, czy uruchamia dalej rzucanie się na słodkie. Jak uruchamia, to znaczy że jeszcze jest na cukier za wcześnie i musisz kontynuować idealnie "czystą" dietę. 

5. Dochodzi do ciebie smutny fakt, że jesteś jak podleczony alkoholik. Teoretycznie nie pije, w praktyce jeden kieliszek za dużo, albo jedno życiowe niepowodzenie i gorszy dzień może go cofnąć do początku. Do końca życia będziesz już musiała uważać na cukier i mieć gdzieś z tyłu głowy, że normalni ludzie zjadają kawałek ciasta, nie całą blachę.

6. Akceptujesz to wszystko, jesz zdrowo, normalnie, powoli wychodzisz z tego ślepego koła na prostą - może ci to zająć dwa miesiące, może pięć. Nie przyspieszysz tego, musisz się z tym upływem czasu pogodzić.

7. Po drodze, jesteś świadoma że nie tylko psychikę sobie pokaleczyłaś, ciało też - dlatego organizm może wariować. Zanim rana się zabliźni i blizna zniknie to może wcześniej boleć i krwawić - normalne. Waga może ci skakać, nawet o 2-3-4 kilogramy. Gromadzisz wodę - bo jesteś przed okresem, za mało wypiłaś, zjadłaś za dużo soli, jest upał i masz obolałe nogi. Nie ważysz się więc codziennie - ważysz się jak najrzadziej, a najlepiej w ogóle się nie warzysz, tylko raz w tygodniu maksimum się mierzysz. 

8. Rozpaczliwa potrzeba cukru zapewne jest spowodowana tym, że twoja chora psychika uważa cukier za swój lek na depresję. Możliwe jednak, że do tego skacze ci poziom cukru we krwi - szczególnie jeśli masz ochotę na deser pół godziny po posiłku. Zjadłaś coś, insulina skoczyła, jak zaczyna spadać organizm chce ja uzupełnić - najłatwiej może zażądać czekolady. Jak nie zjesz to nie umrzesz, nie zemdlejesz, za chwilę ci przejdzie. Żeby sobie pomóc unikaj białej mąki i przetworzonych produktów (w tym chrupkiego pieczywa) - wybieraj pełnoziarniste, kaszę, brązowy albo czarny ryż, pełnoziarnisty makaron. I jeszcze raz upewnij się, że nie jesz za dużo węglowodanów, a za mało białka. Włącz do diety przede wszystkim błonnik - otręby pszenne i owsiane, płatki błonnikowe, owsiankę, brokuły, kalafiora i inne warzywa. Jak sobie skrajnie nie radzisz kup w aptece suplement z błonnikiem, albo taki do żucia. Jedz dużo cynamonu (co najmniej pełną łyżeczkę dziennie), zażywaj na początku chrom. 

9. Jak po kilku miesiącach to wszystko ogarniesz, poukładasz sobie w głowie i nauczysz się jeść jak normalny człowiek, a nie jakiś żywieniowy socjopata. Nie wyszłaś z bagna, stałaś w miejscu, widocznie bagno zamarło - teraz ci nie zrobi już krzywdy, ale jak znów zaczniesz się szamotać to się obudzi. 

10. Możesz przejść na dietę redukcyjną. Ale nigdy więcej nie wolno Ci zejść poniżej tego minimalnego zapotrzebowania kalorycznego! Bo wrócisz do samego początku i bagno otworzy swoje zaspane oczki :) 

Jak uznasz mój nocny słowotok wywołany w znacznym stopniu bezsennością i chorą potrzebą przypominania sobie czasem o własnych błędach (żeby ich już nigdy nie powielać) za skrajnie głupi to z góry przepraszam (też za moje heretycko-idiotyczne metafory ;) - ale no takie rady dałabym sobie parę lat temu i teraz każdemu kto zaczyna się pogrążać coraz bardziej. Dziewczyny mają rację, masa jest ludzi na Vitalii którzy od lat się szamocą i jest tylko gorzej. Zrobisz jak zechcesz oczywiście, ale chyba jednak naiwnie wierzę, że uwierzysz, że musisz na jakiś czas przestać wariować na punkcie 44 kilogramów i ustabilizować swoją obecną wagę, żeby za parę lat nie obudzić się i nie zobaczyć na wadze 30 kilogramów więcej. 

Wilena napisał(a):

Smutne to, ale bardzo dobrze opisane. Mam nadzieję, że się nie obrazisz jak sobie skopiuję ten wpis, żeby czasem wykorzystać na forum?  Jako osoba bez historii z ed nigdy bym tego tak dobrze nie ujęła.

dziękuję Ci za tak wyczerpującą wypowiedz.. trafiła do mnie, przyznaję się, że aż się poryczałam czytając ten wpis i uświadamiając sobie, jak bardzo jest ze mną źle. 1800kcal.. Boże, przecież ja będę tyła przy takiej dawce kcal! :(

szczerze mówiąc, ja nawet nie wiem czy potrafię dzień w dzień tyle w siebie wpakować.. :(

jurysdykcja napisał(a):

Wilena napisał(a):

Smutne to, ale bardzo dobrze opisane. Mam nadzieję, że się nie obrazisz jak sobie skopiuję ten wpis, żeby czasem wykorzystać na forum?  Jako osoba bez historii z ed nigdy bym tego tak dobrze nie ujęła.

Nie obrażę się. Co prawda nie jestem dumna ze swojej historii, okropnie dużo czasu i nerwów zajęło mi wyjście na prostą, ale jak ma komuś pomóc, szczególnie jak jest na początku tego diabelstwa i jeszcze może się wygrzebać, to niech pomaga :)

malutka96 napisał(a):

dziękuję Ci za tak wyczerpującą wypowiedz.. trafiła do mnie, przyznaję się, że aż się poryczałam czytając ten wpis i uświadamiając sobie, jak bardzo jest ze mną źle. 1800kcal.. Boże, przecież ja będę tyła przy takiej dawce kcal! :(szczerze mówiąc, ja nawet nie wiem czy potrafię dzień w dzień tyle w siebie wpakować.. :(

No nie płacz :) Przemyśl sobie wszystko na spokojnie i na prawdę poprzeglądaj stare wątki na Vitalii nawet, ludzi którzy na diecie są od pięciu lat, albo dziewczyn które tyją przy 1200 kaloriach. Dobre jest w tym wszystkim to, że jesteś na takim etapie, że dasz radę się z tego wygrzebać i nie musieć za jakiś czas sama takich zakładać. Nie wiem czy będziesz tyła na 1800, długofalowo wątpię, przecież to poniżej zapotrzebowania jest - nawet jak masz rozwalony metabolizm i waga lekko pójdzie do góry bo organizm dozna szoku po jedzeniu sporo mniejszej liczby kalorii, to warto przeczekać. Musi ogarnąć, że już nie będzie głodzony, będzie regularnie (a właśnie, bo o tym nie wspomniałam - jak tylko masz możliwość to naucz się jeść w miarę o równych porach, może to głupie - ale tak się zastanowiłam kiedy nie miałam absolutnie żadnych problemów z jedzeniem - jak byłam dzieckiem i wiedziałam, że śniadanie dostanę pół godziny po wstaniu, za dwie godziny będzie coś na drugie, po południu obiad etc.) dostawał jedzenie i nie musi sobie odkładać. Możliwe, że w ogóle nie będziesz tyć, możliwe że początkowo waga pójdzie do góry (odrobina się może odłożyć, ale większość zapewne to woda). Dla własnego zdrowia psychicznego - schowaj wagę na początku. Już musisz sama odpowiedzieć czy wolisz ryzykować przybranie na wadze 3 kilogramów i wyjście na prostą, czy zrzucisz je kosztem zdrowia i własnej psychiki ze świadomością, że za chwilę możesz utyć nie 3, a 6. 

Uwierz mi, da się tyle w siebie wpakować, tylko trzeba do tego rozsądnie podejść. Jak objętościowo nie dajesz rady to: zjedz trochę więcej tłuszczu - kalorie dobijesz, a nie odczuwasz tak w żołądku łyżki oliwy do sałatki czy łyżeczki oleju kokosowego do koktajlu, analogicznie orzechy i suszone owoce, masło orzechowe, ser, w ostateczności zupa - możesz tam wmiksować kaloryczne rzeczy, jak ugotujesz sobie krem z soi, ciecierzycy, soczewicy, dodasz trochę orzechów albo fety to masz dużo kalorii, a łatwiej wepchnąć to niż kawał mięsa. Kluczowe, nie karz samej siebie jak ci coś nie idzie, ale też nie szukaj pocieszenia w jedzeniu słodyczy - każdemu się może zdarzyć potknięcie, od następnego ranka już się pilnuj i tyle. Plus oczywiście nie biegaj teraz maratonów, sport jak najbardziej tak, ale znajdź sobie coś co ci się podoba, a nie co spali ileśtam trylionów kalorii - no albo spalaj tryliony, tylko jedz po treningu coś, może zapytać kogoś kto się na tym lepiej zna, jak dla mnie jakieś białko i bakalie. 

A poza tym co? Schudniesz kiedyś do wymarzonej wagi, trzeba wtedy zacząć stabilizację - będziesz wiecznie jeść mało i wyniszczać organizm? Czy dobijać będziesz wtedy kalorie czekoladą i lodami? Wiadomo, że zjesz sobie wtedy i lody i czekoladę, ale na zasadzie dwie gałki i dwie kostki, a nie powrotu do kompulsów. Dlatego myślę, że to 1800 kalorii teraz jest po prostu też lekcją zdrowego odżywiania, która Ci pokaże jak powinnaś jeść. 

I trzymam kciuki żeby ci się udało spaść na cztery łapy :) 

malutka96 napisał(a):

dziękuję Ci za tak wyczerpującą wypowiedz.. trafiła do mnie, przyznaję się, że aż się poryczałam czytając ten wpis i uświadamiając sobie, jak bardzo jest ze mną źle. 1800kcal.. Boże, przecież ja będę tyła przy takiej dawce kcal! :(szczerze mówiąc, ja nawet nie wiem czy potrafię dzień w dzień tyle w siebie wpakować.. :(

Malutka, 

http://www.sfd.pl/-t585708.html

Punkt 19. Najlepsze opracowanie po polsku jak wyjść z diety o zaniżonej kaloryczności - czyli trochę więcej szczegułów, niż banalne dodawaj 100 kcal tygodniowo.

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.