- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
-
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
23 sierpnia 2013, 14:09
23 sierpnia 2013, 15:37
Edytowany przez Groszkiiroze 23 sierpnia 2013, 15:38
23 sierpnia 2013, 15:56
23 sierpnia 2013, 16:00
23 sierpnia 2013, 16:03
1. Kiedy babcia umierała (codziennie stres i jazdy do hospicjum) i pogrzeb (chyba się odwodniłam od ryczenia). Po śmierci po prostu czekałam aż smutek sam przejdzie.
2. Kiedy okazało się, że mogę się nie wyrobić w terminie ze wszystkim na uczelni i będę płacić za przedmiot pare stów + dziekanka, przy czym nie umiałam w ogóle ruszyć zadania końcowego (było na ok. 60 stron, skomplikowane liczenie) i nikt mi nie mógł/nie chciał pomóc, zarywałam jedną noc za drugą i ledwo żyłam i nie kontaktowałam ale musiałam robić resztę + naprawdę trudne egzaminy a z moją pamięcią i brakiem koncentracji to tragedia, trzęsłam się ze stresu, kręciło mi się w głowie, ryczałam, nie panowałam nad emocjami. Kur**ca mnie zawsze bierze w okresie sesji, strasznie wszystko biorę do siebie. Do tej pory nie zrobiłam tego zadania i muszę płacić kilka stów...
3. Kiedy lekarze przez ok 2-3lata nie wiedzieli co mi jest i stawiali błędne diagnozy gdzie leczenie nic nie dawało a ja wyłam z bólu i nie widziałam żadnej nadziei, że to minie. Podejrzewałam nawet raka bo wszystko co się u mnie działo, bardzo go przypominało, prywatni lekarze zlecali tomografię itd ale to było za drogie a do szpitala nie chcieli mnie przyjąć. Ale w końcu jak wparowałam do szpitala to nie zamierzałam z niego wyjść choćby mnie miała wynosić ochrona. No i dobrze zrobiłam bo do dziś bym już pewnie nawet nie mogła się ruszyć z miejsca.
4. Okres przed pewnymi wakacjami kiedy to nagle wszystko mi runęło - rozstałam się z chłopakiem, musiałam rzucić dodatkową, ukochaną szkołę bo nie dawałam rady (cały dzień miałam zajęty), miałam maturę więc i korepetycje z matmy którą kułam całymi dniami, do tego stres związany z tym czy zdam egzaminy na uczelnię i na nie też musiałam się przygotowywać, w tym czasie umarło mi jeszcze zwierzątko i miałam mieć egzamin na prawo jazdy z którego też zrezygnowałam bo wiedziałam że jestem zbyt tępa i rozkojarzona na jazdę za kółkiem co potiwerdzał instruktor. Do tego doszły wyrzuty sumienia czemu nic mi się nie udaje, czemu jestem taką tępą samotną idiotką. W wakacje całymi dniami siedziałam w domu i się nad sobą użalałam, nie miałam żadnych koleżanek itd (i do tej pory w sumie nie mam no ale ok). Do tego doszła ta bolesna choroba więc trudno mi było się na czymkowliek skupić w 100%. Ale powoli wszystko zaczęło się samo układać - dostałam się na uczelnię, zapomniałam o maturze, testach, egzaminach, stresie, znalazłam faceta, leczę się i już nie boli i jakoś to jest.
Edytowany przez uzytkowniczka00 23 sierpnia 2013, 16:05
23 sierpnia 2013, 20:49
28 czerwca 2014, 09:00
Mój najtrudniejszy okres w życiu trwał 3 lata można powiedzieć ...najpierw śmierć ojca , wejście w złe towarzystwo , bunt ,alkohol ,narkotyki ,wagary ...pozniej myslalam ,ze sie wybije idąc do dobrego liceum i wyjezdzajac po gimnazjum z miasta .. zaczelam sie znowu swietnie uczyc ,poznalam ludzi na poziomie i po pół roku zmarł mój najlepszy przyjaciel ..załamałam się ... przestalam chodzic do szkoły ,bardzo przytyłam bo zajadałam stres , miałam kilka zagrożeń , z większości wyszłam tylko dzieki temu ,ze babcia błagała nauczycielki , chodziłąm do psychologa i psychiatry , rozpoznano u mnie chorobe dwubiegunowa ...miałam poprawke z matematyki ,przytylam jeszcze bardziej ... na szczescie przy pomocy bliskich ogarnelam sie w miare ,poprawke zdalam na 70 % , a w kolejnym roku znowu byłam jedna z najlepszych w klasie z tego przedmiotu ...niestety nadal zdarzaly mi sie wagary i dni w ktorych nie chcialo mi sie wstac z lozka ,ale leki psychotropowe i wizyty u swietnego specjalisty sprawily ,ze wyszlam z tego (choc ta choroba nadal podobno jest z tym ,ze nie daje objawow przy dobrym leczeniu i szczesliwym zyciu )..skonczylam liceum ze srednia powyzej 4,5 ,mature zdalam dosc dobrze , dostałam sie na wymarzone prawo na drugim koncu Polski ,zamieszkałam z narzeczonym i teraz jak tak sobie mysle to nie bylabym teraz tak szczesliwa gdybym tego wszystkiego nie przeszła =)
28 czerwca 2014, 14:18
Do tej pory mój najgorszy okres to po 1 semestrze 1 roku studiów. Straciłam kontakty ze starymi znajomymi, studia rzuciłam bo mi się nie podobały i nie miałam pracy. Miałam tylko faceta, który mnie wspierał. Ze 2 miesiące siedziałam na tyłku i tylko myślałam nad sensem mojego życia... to była tragedia. Wiecznie się kłóciłam z facetem bo przez tyle godzin myślenia o nas, wymyślałam dużo negatywnym rzeczy i sama wszczynałam kłótnie. Obecnie pracuję i czekam na październik żeby zacząć zupełnie inny kierunek studiów ;)
28 czerwca 2014, 17:07
Cóż miałam kilka takich okresów w życiu, ale jakoś dawałam radę psychicznie. Najgorszy zaczął się w 2013 roku kiedy to moja mama zadzwoniła do mnie (z zagranicy), że wyczuła guza wielkości jaja kurzego w piersi. Jak wróciła i zobaczyłam ja wychudzoną... serce mi się łamało. W tacie nigdy nie miałam wsparcia przez jego alkoholizm i beznadziejnie śmieszne poglądy na życie. To całe jeżdżenie od lekarza do lekarza z mamą. Wyczekiwanie na wyniki. Modlenie się cały czas. Jak sobie wspomnę to, aż mam dreszcze... Potem przejście przez chemię, musiałam zrezygnować z jednej pracy, żeby pomagać mamie (ale miałam dodatkową pracę o elastycznym wymiarze godzin) . Pogorszyły nam się warunki życia. Potem odszedł mój pies przy moim łóżku... tak nagle. A ja zamiast go wziąć w ramiona i trzymać w jego ostatnich chwilach, siedziałam na łóżku, kiwałam się na boki i ryczałam jak głupia... Potem operacja mamy (tak strasznie się bałam, że coś pójdzie nie tak). Rak był bardzo złośliwy... nikt jeszcze ponoć nie widział takiego przypadku... na całe szczęście nie było przerzutów. Depresja mamy i zmienne nastroje. Schudłam w tym czasie strasznie... potem zaczęłam się obżerać i przytyłam 2 razy więcej niż schudłam. Zatonęliśmy w długach i mama zdecydowała się wyjechać zaraz po leczeniu do pracy. Ojciec nie pojmował i nie pojmuje, ze ledwo trzymamy koniec z końcem (bo ja trzymam pieniądze, on by je zapewne przepił i przepalił). Nie broniłam dyplomu inż ze względu na brak kasy (wydruki, opłaty jakieś, no i kompletny brak garderoby na taką okazję). Teraz szukam dodatkowej pracy mimo, że moja siostra potrzebuje pomocy przy córeczce dwuletniej, a jeszcze mam niepełnosprawnego brata, który nie jest w pełni sam się sobą zaopiekować. Czasami nie wiem co robić, ale zwykle pomaga mi spotkanie z moimi najlepszymi przyjaciółkami i rozmowa przez tel z mamą ;)